Ostatnio dużo podróżuję autostradami. I to w Polsce. Mamy co prawda jakieś 2,5 autostrady, ale moje ścieżki wiodą zwykle którąś z nich. I każdy przejazd oznacza obserwację tego samego zjawiska. Zawsze znajdzie się jeden kierowca, który musi jechać lewym pasem, mimo, że jego prędkość jest daleka od autostradowej. Kierowca jest nieustanni ten sam, tylko zmienia samochody. To oczywiście nie jest ta sama osoba. To tylko typ, ciężki przypadek, ślepy na to, co widać w lusterku.
Jadę sobie spokojnie przez nasz piękny kraj, wypatrując oznak zbliżającej się wiosny. Do wiosny daleko, do celu podróży daleko, autostrada ma dwa pasy a ruch duży. Wiadomo, jedyne połączenie z jako taką cywilizacją. Na wyświetlaczu nawigacji prawdziwa prędkość samochodu. Zwykle nieco niższa od tej, którą podaje licznik. Trzymam się spokojnie magicznych 140 km/h i uważnie obserwuję drogę. Szybciej jechać nie ma sensu – oprócz czasu podróży cenię też sobie ekonomię przejazdu. Ale jechać trzeba uważnie, szczególnie gdy w perspektywie jest ostatnie kilkadziesiąt kilometrów do jakiegoś miasta.
Zwykle wygląda to bardzo podobnie. Ni z tego ni z owego jeden z wolniej poruszających się samochodów włącza lewy kierunkowskaz i przemieszcza się majestatycznie na lewy pas. Może mam pecha a może przyciągam takich kierowców, ale zwykle jest to moment, gdy mam całkiem blisko do takiego delikwenta. No i zaczyna się ceremonia zwalniania. Przydział lewego pasa dokonany, kierowca spokojnie wyprzedza. Muszę tu położyć duży nacisk na słowo spokojnie. Spokojne wyprzedzanie trwa w moich oczach dłuuuuuugo. Prawie wieczność. W rzeczywistości mija oczywiście dużo mniej czasu. Ale ruch na autostradzie natychmiast traci na płynności.
Nie ma sensu mrugać światłami ani tym bardziej używać klaksonu. Jesteśmy w kraju, w którym – mam cichą nadzieję – obowiązują jakieś normy współżycia społecznego. Kierowca, który nie spojrzał w lusterko i wyprzedzał, albo źle ocenił prędkość, zwykle się nie przejmuje. Czekam więc cierpliwie. Nie tylko ja. Za moment za moim samochodem ustawia się sznureczek zniecierpliwionych z podniesionym ciśnieniem. Niektórzy nie potrafią opanować rąk i zaczyna się drogowa wojna na małą skalę. Ci bardziej zapalczywi rzucają mięsem w mikrofony swoich radyjek CB.
Jestem oczywiście w stanie zrozumieć tych wyprzedzających – z samochodów osobowych. Niektórzy nie mają na tyle mocnych silników, by poradzić sobie z szybkim wyprzedzaniem. Niektórych zirytowała wolno jadąca ciężarówka. Jadę więc cierpliwie i przeklinam w duchu brak świateł ksenonowych. Ksenonowcy mają lepiej. Czasem, gdy jadę autem testowym z takim oświetleniem, to dziwnym trafem mniej osób decyduje się na desperackie zajechanie lewego pasa.
Oddzielny typ wyprzedzających to kierowcy ciężarówek, którzy urządzają wyścigi TIRów. To jeden z moich ulubionych sportów. Jeden samochód jedzie 85 km/h a drugi go wyprzedza z prędkością 90 km/h. Kierowca ciężarówki też człowiek, podatki płaci, z dróg korzystać może i powinien. Pasy dwa a potrzeby większe. Przydałoby się tych pasów więcej, ale wolę już nie myśleć ile w polskich warunkach to by kosztowało. Połowa kasy na drogi a połowa na znajomych? A może te proporcje są jeszcze gorsze?
Najnowsze komentarze