Citroen C4 by Loeb był naszym samochodem testowym na wyjątkowo długiej trasie! Zdradzimy Wam dzisiaj, dokąd pojechaliśmy i jakie w związku z tym czekają Was wkrótce atrakcje na łamach naszego wortalu.
Po odebraniu z Citroën Polska testowego Citroëna C4 „by Loeb” ruszyliśmy do Łodzi, gdzie dosiadł się do nas Krzysztof R. Mijal – nasz współpracownik, tłumacz z języka francuskiego i wielki miłośnik przede wszystkim Citroënów. Po uzupełnieniu składu ruszyliśmy na zachód, wjechaliśmy na autostradę A2, którą – po opłaceniu 33 zł – dotarliśmy w pobliże zachodnich rubieży naszego kraju. Oczywiście nie da się jeszcze dojechać autostradą do granicy, trzeba się męczyć bite 100 km po drogach niższego rzędu, ale może nasze dzieci, albo wnuki doczekają normalnych czasów…
Po przekroczeniu granicy w Świecku, gdzie zatankowaliśmy benzynę do napędu naszego 120-konnego silnika 1.6, a przy okazji zjedliśmy późną kolację, ruszyliśmy na zachód, ku cywilizacji ;-) Autostradą ominęliśmy od południa Berlin, po czym skierowaliśmy się na południe, z lekkim zwichnięciem w stronę zachodnią – do Bawarii. Jechaliśmy praktycznie całą noc, by przed świtem zatrzymać się w okolicach Kempten. Tam zrobiliśmy sobie mały odpoczynek, po czym ruszyliśmy autostradą do Füssen, skąd już tylko pojedyncze kilometry dzieliły nas od Schwangau i położonego w jego pobliżu zamku Neuschwanstein.
Zamek ten zaczęto wznosić przed 140 laty, 5. września 1869 roku. Fundatorem był potępiany za rozrzutność miłośnik piękna, król Ludwik II Bawarski. Zamek Neuschwanstein uważany jest za jeden z najcenniejszych zabytków architektonicznych Niemiec i co roku odwiedza go przeszło milion turystów. Postanowiliśmy pojawić się tam i my.
Zostawiliśmy testowego Citroëna C4 na jednym z licznych parkingów (4,5 euro) i udaliśmy się po bilety uprawniające do zwiedzania zamku. Dobrze jest pojawić się tam wcześnie rano – dzięki temu bilety (w cenie 9 euro) kupicie bez problemu, później zaś mogą się pojawić kłopoty z ich nabyciem – liczba chętnych przekracza czasem możliwości przepustowe trasy zwiedzania.
Z biletami zaczekaliśmy na swoją kolejkę, czas oczekiwania pożytkując na robienie zdjęć zamku z zewnątrz. Okazało się to dobrym posunięciem, bowiem wnętrz – jak się potem okazało – fotografować nie wolno.
Po wejściu każdy z nas otrzymał elektronicznego audio-guide’a – rodzaj aparatu, który przykłada się do ucha. To urządzenie zaprogramowane na podstawie biletu na właściwą ścieżkę audio jest w stanie opowiadać zwiedzającym o zamku. W ten sposób można iść grupą międzynarodową, a każdy uczestnik słucha opowieści o wnętrzach i historii Neuschwanstein w wybranym przez siebie języku. Dostępny jest – jak najbardziej – język polski, a lektorzy mówią znakomitą polszczyzną!
Po zwiedzeniu tej naprawdę imponującej budowli postanowiliśmy ruszyć do Sochaux we Francji. Uznaliśmy, że powinno nam się udać – przez Austrię i Szwajcarię – dotrzeć tam na tyle wcześnie, by zdążyć jeszcze zwiedzić tamtejsze Muzeum Peugeota – wielką atrakcję dla każdego miłośnika motoryzacji. Ruszyliśmy więc czym prędzej przez okolice Memmingen do Bregencji, następnie przez Zurich i Bazyleę (tam zaliczyliśmy trochę korków) do francuskiej Miluzy, gdzie skręciliśmy w stronę Montbeliard, w okolicach którego znajduje się Sochaux. To niewielkie, ale urokliwe miasteczko będące siedzibą Muzeum Peugeota, ale nie tylko – Peugeot znaczy tam znacznie więcej…
Zresztą koncern PSA jest obecny w całej Alzacji. W pobliskiej, już wspomnianej Miluzie, znajduje się fabryka samochodów PSA Peugeot-Citroën, a w Sochaux ogromne parkingi z gotowymi samochodami. Również w Sochaux odbył się niedawno (tuż przed naszym tam pobytem) konkurs na najlepszych doradców technicznych Peugeota, w którym Polacy ulegli jedynie Austriakom.
Wróćmy jednak do naszej wyprawy. Udało nam się dotrzeć do Muzeum Peugeota o na tyle sensownej godzinie, że postanowiliśmy je szybko zwiedzić. Obiekt przerósł nasze najśmielsze oczekiwania – przede wszystkim liczbą zgromadzonych eksponatów. Zdawaliśmy sobie oczywiście sprawę z tego, że znajdziemy wewnątrz nie tylko samochody, ale że będzie tego aż tyle – po prostu się nie spodziewaliśmy!
Miłe panie z obsługi sprzedały nam bilety (7 euro, 50% zniżki dla dzieci i młodzieży w wieku 10-18 lat, wstęp darmowy dla dzieci poniżej 10 lat), a my – z aparatami fotograficznymi w dłoniach – ruszyliśmy na polowanie ;-) Obejrzeliśmy przede wszystkim samochody, co naturalne, ale i jednoślady, a także artykuły przemysłowe wytwarzane na przestrzeni już niemal dwóch wieków przez zakłady Peugeota. Czy wiecie, że marka z lwem w herbie produkowała (i produkuje po dziś dzień!) młotki (pewnie do naprawy Volkswagenów…), noże do sera, maczety, żyletki, maszyny do szycia, zmywarki do naczyń, żelazka, odkurzacze, maszynki do mięsa, miksery, strzelby, radioodbiorniki, młynki, klucze, śrubokręty, piły, wiertarki, szlifierki, narzędzia fryzjerskie, murarskie, stolarskie i wiele innych przedmiotów codziennego użytku.
Naturalnie mnóstwo miejsca zajmują najróżniejsze samochody dokumentujące motoryzacyjną historię 100-lecia samochodów sygnowanych lwem. Oprócz aut z początków produkcji, poprzez te powojenne, aż po rozkwit motoryzacji w latach 60-tych i 70-tych XX wieku, po modele koncepcyjne i sportowe. Każdy miłośnik motoryzacji znajdzie tu coś dla siebie, a już dla tych, którzy kochają Peugeoty, odwiedzenie Sochaux powinno być jak Mekka dla muzułmanina!
Ekspozycję samochodową uzupełniają tysiące najróżniejszych modeli samochodzików Peugeot w przeróżnych skalach. Stoją w dziesiątkach szklanych gablot, a ich mnogość może przysporzyć o ból głowy. Żeby obejrzeć same modele, trzeba by tam chodzić cały dzień. Zresztą samemu muzeum poświęcimy jeszcze obszerną fotorelację.
Zmęczeni niemal nieprzespaną nocą poprzednią skorzystaliśmy z gościnności usytuowanego tuż obok Muzeum Peugeota trzygwiazdkowego hotelu Arianis. Skusił nas bezprzewodowy dostęp do Internetu i całkiem akceptowalna cena – 78 euro za pokój dwuosobowy (bez śniadania). W takim lokum znajduje się spora łazienka z suszarką do włosów, a w pokoju telewizor LCD z kablówką, w tym Canal+, acz większość programów nadawano, co oczywiste, w wersjach francuskojęzycznych. Do dyspozycji gości jest barek, czyli lodówka z napojami i przekąskami, ale ceny są zaporowe.
Pewne zdziwienie wzbudził w nas fakt, że w pobliskim markecie (chyba rodzaj lokalnego dyskontu) nie znaleźliśmy… francuskiego wina! Skusiliśmy się więc na portugalskie. Kolacyjkę, a następnego dnia śniadanie, zrobiliśmy z przywiezionych z Polski wiktuałów.
Rano w piątek po uiszczeniu należności opuściliśmy hotel (co ciekawe nikt nie chciał od nas choćby jednego dokumentu tożsamości!) i ruszyliśmy w stronę Miluzy, a potem do francusko-niemieckiej granicy. Zamierzaliśmy 370-kilometrową trasę z Sochaux przez niemieckie Freiburg, Karlsruhe, Heidelberg i Darmstadt do Frankfurtu pokonać w jakieś trzy godzinki, ale rzeczywistość zmieniła nasze plany – potężne korki na autostradzie wydłużyły naszą podróż dwukrotnie, w efekcie czego pod Messeturm zaparkowaliśmy dopiero ok. 14:00. Mieliśmy więc raptem 5 godzin na zwiedzenie największych targów motoryzacyjnych w Europie!
Kupiliśmy bilety (po 13 euro) i zagłębiliśmy się w Messe Frankfurt. W stosunku do salonu sprzed dwóch lat, na którym miałem okazję i przyjemność gościć podczas dni prasowych, tegoroczna wystawa była zauważalnie uboższa. Część hal wystawowych świeciła pustkami. Ewidentnie skutki kryzysu :-( Francuskie koncerny jednakże były na targach obecne, więc przede wszystkim udaliśmy się na ich ekspozycje. A oglądać tam naprawdę było co… To jednak historia na oddzielne relacje, które pojawią się na naszych łamach już wkrótce.
Salon Samochodowy zwiedzać można do 19:00, co skwapliwie wykorzystaliśmy. Po opuszczeniu terenów targowych udaliśmy się nad Men, by zrobić kilka zdjęć po zmroku, a gdy już się naprawdę ściemniło, ruszyliśmy w drogę powrotną. Uznaliśmy, że wyjedziemy z Frankfurtu i gdzieś po drodze przenocujemy, ale Krzysiowi Mijalowi tak dobrze się jechało, że zatrzymał się dopiero nad ranem w Łodzi ;-) Tak więc nasza podróż trwała od środowego popołudnia do sobotniego poranka – o 1,5 doby krócej, niż początkowo planowaliśmy, ale i tak zaliczyliśmy wszystkie trzy punkty, o jakich myśleliśmy przed wyjazdem.
Wkrótce rozpoczniemy publikację materiałów targowych, a także obszerną relację z Muzeum Peugeota w Sochaux. Mamy nadzieję, że całość przygotowanej dokumentacji z wyjazdu przypadnie Wam do gustu, a tymczasem proponujemy rzut oka na garść zdjęć z wyżej przedstawionej podróży. Wszystkie materiały podsumujemy oczywiście testem samochodu Citroën C4 „by Loeb” udostępnionego nam przez Citroën Polska.
Krzysztof Gregorczyk
Najnowsze komentarze