Nie pałam szczególną sympatią do koncernu VAG. I nie to, że nie podobają mi się produkowane przez ów koncern samochody. Owszem, w zdecydowanej większości mi się nie podobają, uważam do tego, że są przeszacowane. Ale chodzi bardziej o to, jak ów koncern jest traktowany przez media, zwłaszcza motoryzacyjne. Forowania jego produktów w testach nie sposób nie zauważyć. Ale do tego dochodzą jeszcze działania VAG niezgodne z prawem, a to już naprawdę stanowi problem.
O aferze Dieselgate słyszał chyba każdy, kto choć trochę interesuje się motoryzacją. Wybuchła w Stanach Zjednoczonych, ale szybko rozlała się po całym świecie, bo do bardzo wielu krajów na kilku kontynentach trafiły samochody, w których zamontowano system oszukujący pomiary spalin. W efekcie zamiast opracować – wzorem wielu innych producentów – czyste, a przede wszystkim zgodne z prawem rozwiązania, VAG sprzedawał samochody trujące nas o wiele bardziej, niż deklarował. W efekcie praktycznie bez inwestycji w nowe technologie zgarniał masę kasy reklamując swoje produkty jako spełniające normy.
Po paru latach okazało się, że nie jest tak różowo, jak VAG się chwalił. System zaimplementowany w mniej więcej jedenastu milionach sprzedanych samochodów potrafił wykryć, że auto jest poddawane analizie spalin. Wówczas zmieniał ustawienia i emitował spaliny czyste, ale odbijało się to na spalaniu i wydajności jednostki napędowej. Parametrach podczas badania czystości spalin nieistotnych. Oszustwo. Niedoskonałe, jak się na szczęście okazało.
Sprawa się wzięła i rypła w Stanach. Odkryto tam bowiem, że VAG dopuścił się oszustwa. Poziom tlenków azotu emitowanych przez diesle podczas normalnej eksploatacji mógł być przekroczony nawet czterdziestokrotnie. Nie o 40%. Podobno nawet czterdziestokrotnie! Po krótkich próbach pójścia w zaparte VAG przyznał (trudno, by tego nie zrobił w konfrontacji z amerykańskimi prawnikami…), że dopuścił się masowego oszustwa. Sprawa przed tamtejszymi sądami nie ciągnęła się nawet długo. Odkupiono setki tysięcy aut od właścicieli, wypłacono odszkodowania. Kosztowało to podobno około 30 miliardów dolarów. Nadszarpnęło to też – w normalnych krajach – reputację niemieckiego koncernu.
W Europie już tak różowo nie było. Niektóre państwa próbowały zadbać o klientów koncernu, ale i o pozostałych obywateli. Ale ani ich działania, ani próby podejmowane na szczeblu unijnym, na razie wielkiej krzywdy koncernowi VAG nie zrobiły. Sądy w niektórych krajach, także w Polsce, oddalały pozwy przeciwko niemieckiemu producentowi-oszustowi. Złapały się m.in. na lep rzekomej akcji naprawczej, której efekty są – delikatnie mówiąc – dyskusyjne. Bo gdyby to było takie proste, to po cholerę inne koncerny wydawały grube miliony euro na opracowanie rozwiązań faktycznie oczyszczających spaliny? Tu jakieś sitko w dolocie i zmiany mapowań. Myślicie, że to wystarczy? Ludzie, którzy tak pomyśleli, podobno skarżą się na zwiększone spalanie i usterki zaworów EGR. Ale wiele mediów przyjaźnie – dla producenta – sugerowało, ze akcja naprawcza nie jest obowiązkowa. Kij z tym, że samochody niezgodne z homologacją dalej trują. Zatruwają nas wszystkich.
Czy w tej sytuacji VAG nie mógł się poczuć względnie bezkarnie? Chyba tak właśnie się stało, bo oto mamy ciąg dalszy…
VAG najwyraźniej nie zaprzestał procederu, tyle, że unika go w Stanach. Ale na innych rynkach? Po co, skoro nic, albo niewiele tam niemieckiemu koncernowi zrobiono… Dotarły do nas informacje z Korei Południowej. Tamtejszy oddział reprezentujący Volkswagena i Audi przez 1,5 roku praktycznie nie działał. Chociaż nie wyjaśniono w satysfakcjonujący sposób afery Dieselgate na rynku koreańskim, firma wznowiła działalność. OK, niechby nawet. W nadesłanym do mnie e-mailu czytam, iż „3. kwietnia Koreańskie Ministerstwo Środowiska oświadczyło, że w samochodach importowanych i sprzedawanych przez firmy Audi Volkswagen Korea oraz Porsche Korea zainstalowano nielegalne oprogramowanie, które obniża sprawność systemu redukcji tlenków azotu. Sprawa dotyczy 13.000 egzemplarzy 14 modeli pojazdów (w tym Audi A7) wyposażonych w 3-litrowy silnik Diesla. Samochody trafiły na rynek w okresie od sierpnia 2017 do marca 2018 roku”. To wprawdzie tylko nieco ponad 10% tego, co dotyczyło pierwszej odsłony afery Dieselgate w Korei, ale raz, że teraz czas był krótszy, a dwa – przeraża to, że VAG wciąż oszukuje w podobny sposób!
Urządzenie wykrywające prawdopodobny tryb analizy spalin w zakwestionowanych teraz 13.000 samochodów działało dwupłaszczyznowo. Z jednej strony kontrolowało pracę skrzyni biegów i układu kierowniczego, z drugiej – systemu recyrkulacji spalin. Kiedy wykrywano, iż silnik pracuje, ale nie są zmieniane przełożenia skrzyni, a układ kierowniczy jest bezczynny system domniemywał, że to badanie spalin i ustawiał pracę zespołu napędowego tak, by ten spełniał normy czystości spalin. W momencie, gdy skrzynia i układ kierowniczy zmieniały swój stan, a więc następował tryb zwyczajnej jazdy, spaliny były „prawdziwe”. Jak zbadano w Korei – różnica była niemal dwunastokrotna!
Aby jeszcze bardziej ukryć niezgodność z normami stosowano też modyfikację działania systemu recyrkulacji spalin (EGR). W momencie domniemania trybu analizującego spaliny EGR był intensywniej obciążany. Kiedy system uznawał, że spaliny nie są badane – EGR pracował w trybie normalnym. Spaliny nie powracały do silnika, tylko wydostawały się na zewnątrz. Samochody z tym systemem sprzedawano w Korei do lutego 2017 roku, a więc jeszcze 1,5 roku po wybuchu afery Dieselgate!
Podobne wyniki przyniosły badania przeprowadzone w ubiegłym roku przez TÜV Nord, o czym donosił Der Spiegel. Wówczas chodziło także o samochody marki Porsche, ale też Audi i Volkswagen. Tutaj z kolei działał system, który jest dopuszczony przez prawo, ale nie w ten sposób! Chodzi o tryb pracy zimnego silnika – niedługo po uruchomieniu jednostki napędowej. Wielokrotnie zarzucano oszustwa koncernowi Renault, że korzysta z tego rozwiązania, ale nikt Francuzom nie udowodnił, że robi coś niezgodnego z prawem! Normy dopuszczają bowiem – w trosce dobry stan silnika – podwyższoną emisję spalin z zimnego silnika. VAG poszedł dalej – jeśli nie wykrywał trybu analizy spalin, to korzystał z działania tego „podgrzewacza”, jak go określił Der Spiegel. W efekcie niezgodna z normami emisja odbywała się bez przeszkód także po osiągnięciu przez silnik temperatury roboczej!
Porsche jednak szło w zaparte nawet w obliczu wyników zaprezentowanych przez TÜV Nord. „Prawnie wymagane wartości graniczne emisji tlenków azotu w obu trybach pracy silnika są spełnione” – stwierdził wówczas rzecznik Porsche. A co miał, biedny, powiedzieć? TÜV Nord twierdził, że takie rozwiązanie instalowane było nie tylko w Porsche Cayenne, ale też w Audi A7, A8, Q5 i Q7. Dotyczyło silnika V6 TDI, ale czy tylko jego? Der Spiegel twierdzi, że sprawa dotyczy 24.000 samochodów, w większości dużych i drogich. Gazeta pisze, że „Audi stwierdziło, iż był to błąd techniczny i obiecał operację konwersji dla nie spełniających norm modeli”. Błąd techniczny…
Ponieważ najwyraźniej koncern VAG nie przejął się aferą i mimo powszechnej (nie w Polsce) krytyki wciąż sprzedawał samochody niespełniające norm, powinien zostać zlikwidowany. Mam gdzieś ludzi, którzy kupili ich samochody. Chcieli, kupili. Uwierzyli. Jeśli wywalczą sobie odszkodowania, to ich sprawa. Ale dlaczego ja i moje dzieci mamy oddychać powietrzem zatrutym przez samochody wyprodukowane przez koncern VAG? Nigdy nic od nich nie kupiłem, a mimo wszystko trują mnie ich produkty. Zaorać to cholerstwo, w majestacie prawa. Zatłuc na śmierć karami. Nakazać odkupienie wszystkich wyprodukowanych diesli i to bez możliwości odwołania się przez właścicieli tych samochodów. Żeby nikt nie truł udając, że jest taki cudowny, czysty i wspaniały. Przecież Unia Europejska jest taka praworządna, proekologiczna i porządna. Może czas uwalić oszustów z VAG, co przy okazji będzie przestrogą dla innych – żeby nie szli drogą na skróty.
Do dnia dzisiejszego w Polsce rząd nie przeprowadził niezależnych badań, które potwierdziłyby skuteczność akcji serwisowej i zgodność samochodów VAG z homologacją. Przypadek?
Charakterystyczne jest też milczenie polskich mediów w tej sprawie. W niewielu miejscach przeczytacie te informacje. Czyżbyśmy jako naród nie przejmowali się w ogóle tym, że po ulicach jeździ coś, co nas zabija? Zadziwiające.
Krzysztof Gregorczyk
Najnowsze komentarze