Po wielu miesiącach przygotowań koncern Stellantis wypracował w końcu wizję swojej nowej sieci sprzedaży. Salony jednej marki będą znikać na rzecz obiektów wielomarkowych. Ilość dealerów będzie zredukowana a umowy mają zmienić swój charakter z dealerskich na rzecz agenckich, chociaż z wieloma zastrzeżeniami.
Carlos Tavares dobitnie pokazał swój stosunek do dealerów, gdy pod koniec 2021 r. powiedział, że „Dealerzy są źródłem kosztów, ale nie satysfakcji”. Można się z tym nie zgadzać i polemizować, ale słowa szefa koncernu Stellantis stały się obowiązującym planem. Ilosć salonów ma być zmniejszona a te, które funkcjonują w sieci, będą wielomarkowe. I rzeczywiście, proces ten możemy obserwować od kilku miesięcy także w Polsce.
Dealerzy Opla zaczęli sprzedawać Citroëna i Peugeota, jak choćby w Bydgoszczy (zdjęcie powyżej). Trwa rozdawanie marek i układanie całej sieci na nowo. Stellantis nie chce już handlować samochodami z dealerami, wyobraża sobie współpracę jako sieć agentów komisowych. Tłumacząc te zapowiedzi na język polski można powiedzieć, że większa część zysków z produkcji ma zostawać w koncernie. Dealer ma się zmienić w agenta a samych agentów ma być mniej.
Zobacz: Stellantis ma rekordowe wyniki finansowe, ale akcje nie rosną
Wynika to z dość prostej kalkulacji dyrekcji Stellantis: skoro łączymy kilka sieci (Citroën i Peugeot, Opel, Fiat) to łączna ilość dealerów musi spaść. Mniejsza ilość dealerów ma w rozumieniu osób zarządzających spowodować, że będą mniejsze koszty. Tu akurat widać pewne słabości rozumowania, bo wraz ze spadkiem ilości punktów spada pokrycie kraju i dotarcie lokalne – ale zostawmy na razie tą kwestię.
Zobacz: Stellantis w Gliwicach będzie produkować kampery
Nowi agenci (bo już nie dealerzy) mają dostawać zdecydowanie mniej pieniędzy. Łącznie koszty Stellantis mają w tym zakresie przecież spaść aż o 50% – według zapowiedzi Tavaresa. Jak dealerzy poradzą sobie przy mniejszych przychodach? Koncern będzie wybierał tylko tych najsilniejszych finansowo, którzy są w stanie pokrywać koszty takiej działalności. To oznacza, że najdalej w połowie przyszłego roku sieć w Polsce zacznie się bardzo mocno zmieniać. Dlaczego? Bo do tanga trzeba dwojga, a wielu obecnych dealerów mówi pomysłom Stellantis zdecydowanie nie, nie widząc żadnego biznesu. Będąc na wypowiedzeniach mogą spokojnie czekać na koniec umów i szybko pożegnać się z siecią. Nowych chętnych wcale nie ma tak dużo a sieć wydaje się znajdować w stanie stagnacji.
Zobacz: Stellantis ma kłopoty z logistyką dostaw samochodów
Co jeszcze zmieni się dla klientów? O cenie będzie decydował koncern a nie dealer. Skończą się rabaty oraz warunki indywidualne – przynajmniej w początkowym okresie. Jak to wpłynie na sprzedaż? W Polsce Stellantis ma obecnie udział w rynku poniżej 5% (dane za wrzesień) i trudno spodziewać się wzrostów.
Stellantis nie jest jedyny we wprowadzaniu zmian, podobnie robią inne marki – w tym niemieckie. Co ciekawe, zmian w sieci nie zamierzają przeprowadzać ani Renault ani Toyota. Francuski producent mówi otwarcie, że dealerzy są ważni i potrzebuje ich dla budowania sprzedaży oraz rozwoju. Zamierza wprowadzać pewne zmiany, ale jednocześnie będzie oferował więcej produktów i usług, które pozwolą salonom lepiej zarabiać.
Dzisiaj wydaje się, że Stellantis idzie drogą maksymalizacji zysków, ale czy jest ona słuszna, przekonamy się dopiero za kilka lat. Jest zbyt wiele znaków zapytania, żeby można było przewidzieć, jak sprawdzą się pomysły Tavaresa.
Opracowano na podstawie materiałów Automobile Magazine oraz własnych
Najnowsze komentarze