Jazda samochodem elektrycznym po Polsce to wciąż wyzwanie nawet dla kierowców o boskiej cierpliwości. Ładowarek jest jak na lekarstwo a o szybkim ładowaniu możemy tylko pomarzyć. Mało tego, obsługa istniejących urządzeń często pozostawia wiele do życzenia i może skutecznie wydłużyć spory, jakby nie było czas, który właściciele elektryków poświęcają, by naładować swoje pojazdy. Sytuację bardzo dobrze obrazuje incydent na jednej ze stacji Orlen, gdzie „tankowaliśmy” Renault Zoe.
Ładowanie na stacjach Orlenu jest bezpłatne. Wystarczy zainstalować odpowiednią aplikację, zalogować się i podpiąć samochód. W teorii wszystko jest łatwe, szybkie i przyjemne, w praktyce już niekoniecznie. Z jakichś nikomu nieznanych powodów, ładowanie nie zadziałało w przypadku testowego Renault Zoe. Próbowaliśmy skorzystać z aplikacji na dwóch smartfonach, ale bezskutecznie. W instrukcji obsługi ładowarki widnieje jeszcze drugi sposób uruchomienia ładowania wymagający karty RFID, której niestety nie posiadaliśmy. Pracownicy Orlenu nie potrafili pomóc, na stacji nikt o karcie nie słyszał a pan, który najbardziej orientował się w elektrykach również nie miał pomysłu jak uruchomić ładowanie.
Mijały kolejne cenne minuty, które powinniśmy poświęcić na regenerację zasięgu samochodu i skorzystaliśmy z ostatniej deski ratunku: infolinii. Podczas oczekiwania na zgłoszenie próbowaliśmy jeszcze podpiąć ładowarkę. Konsultantka, która pojawiła się na linii poinformowała, że jednocześnie mogą ładować się tylko dwa pojazdy. Byliśmy sami, więc powód musiał być inny. Pani obiecała pomoc i poprosiła o cierpliwość. Czekania ciąg dalszy. W końcu, z nikomu nieznanych przyczyn, ładowanie rozpoczęło się bez niczyjej pomocy. Być może ktoś wysłuchał nasze wewnętrzne błagania a być może potrzeba było po prostu więcej czasu… Odetchnęliśmy z ulgą i podziękowaliśmy konsultantce, która po chwili nieobecności powróciła na linię.
Czas ładowania Renault Zoe – 1:30
Obok Renault Zoe zmaterializował się drugi samochód elektryczny: Nissan e-NV200. Właściciele pojazdu wracali z wakacji w Polsce do Norwegii. Elektrycznym modelem jeżdżą od pół roku. “W Polsce ładowanie samochodu elektrycznego to tragedia. Szybkich ładowarek brak, nawet w Warszawie ich ze świecą szukać, co chwilę są jakieś problemy i ciągle dzwonimy na infolinię” – opowiada pani z Nissana. „W porównaniu do Polski, Norwegia to bajka dla właściciela elektryka. Ładowarki mamy praktycznie na każdym kroku”.
Według informacji na ekranie czas ładowania Zoe wynosił 1 godzinę i 30 minut więc udaliśmy się na kawę i coś do jedzenia. Gdy wróciliśmy do samochodu, zastaliśmy absurdalny, biorąc po uwagę niezbyt wielkie zainteresowanie pojazdami na prąd w naszym kraju, obrazek. Przy stacji ładowania zgromadził się, nie bójmy się tego słowa, “tłum” aut elektrycznych. Oprócz ładującego się Renault Zoe i Nissana e-NV200 przy stacji stały jeszcze dwa elektryki czekające na miejsce: BMW i3 oraz Volkswagen e-Golf. Przypomnijmy, że jednocześnie mogą ładować się tylko dwa pojazdy.
Państwo z Nissana mieli problem z zakończeniem „tankowania”. Zawiesiła się aplikacja Orlenu a przycisk stop nie zadziałał, więc nie udało się odpiąć ładowarki. Telefon ponownie poszedł w ruch. Konsultantka na infolinii raczej nie miała tego dnia spokoju. Lekko podenerwowany pan z Volkswagena przekonywał, że z infoliniami od stacji ładowania miał już przyjemność rozmawiać ok. miliona razy a kierowcy z BMW pozostało 60 km zasięgu i 60 km do domu. Ryzykować? Stracił cierpliwość i zaryzykował, ale czy dojechał? Tego niestety nie wiemy. Po chwili, samo z siebie zakończyło się ładowanie Zoe, przy czym aplikacja wcale tego nie zauważyła i na ekranie smartfona, wciąż ładowała samochód. Kilka minut później, udało się uwolnić Nissana.
Po ponad 1000 km za kierownicą Renault Zoe muszę stwierdzić, że jazda samochodem elektrycznym po naszym kraju wciąż wiąże się ze stratą czasu, czekaniem, stresem, żmudnym planowaniem trasy „pod ładowarki” oraz tłumaczeniem, że „przecież to auto elektryczne, więc może parkować za darmo”, co nie zawsze jest respektowane przez pracowników parkingów. Jest jednak w tych samochodach coś, co przyciąga. Być może chodzi o bezgłośną jazdę, a być może o rewelacyjne, płynne, przyspieszenie bez wycia silnika przed zmianą przełożenia. Na swojej drodze napotkaliśmy mnóstwo życzliwości i chęci pomocy ze strony napotkanych ludzi, w tym właścicieli samochodów na prąd. Szkoda, że brak infrastruktury i słaba jakość ładowarek wciąż skutecznie utrudnia poruszanie się elektrykiem po naszym kraju.
Najnowsze komentarze