W przyszłym roku minie dekada od wprowadzenia w Polsce obowiązku jazdy na światłach przez całą dobę. Dziewięć lat okazuje się jednak być w Polsce okresem zbyt krótkim, żeby do zakutych łbów sporej rzeszy naszych rodaków dotarło, że taki obowiązek jest, i że należy go przestrzegać. Polacy zdają się być umysłowo ociężali, a na drogach poruszają się, niczym ociemniali. Niestety zwiększając tym samym ryzyko nas wszystkich.
Pamiętam wielomiesięczne dyskusje, jakie przewalały się przez Internet, gdy obowiązek ów dopiero wprowadzano. Fora internetowe huczały, w artykułach wypowiadali się znawcy reprezentujący obie strony. Nie brakowało też wypowiedzi kontestatorów twierdzących, że nikt ich do jazdy na światłach nie zmusi. Niestety często powoływali się na źle rozumianą wolność jednostki.
Tu przychodzi mi na myśl pewien polityk. Janusz Korwin-Mikke. To taki właśnie kontestator. I jak za młodu (mojego) nawet wiele jego postulatów mi się podobało, a niektóre nawet zdawałem się rozumieć, to im starsi obaj jesteśmy, tym… nie mogę napisać tak, jak bym chciał, bo jesteśmy przecież poważnym medium, napiszę więc delikatnie – teraz już go nie rozumiem. Ale to chyba ze mną coś jest nie tak, bo ja nie rozumiem wielu polityków. Zupełnie, jakbym albo ja, albo oni byli ociemniali ;-)
Ale o polityce nie zamierzam pisać, a nazwisko Janusza Korwin-Mikkego przyszło mi do głowy, gdy pomyślałem o kontestatorach. A to zdecydowanie pierwszy publiczny (acz objawiający się z reguły przed kolejnymi wyborami) kontestator w tym kraju. I jemu podobnych była cała masa, kiedy wprowadzano obowiązek jazdy na światłach przez całą dobę, przez cały rok.
Ludzie ci twierdzili, że to jest och sprawa, czy będą włączać światła, czy nie, bo to kwestia ich osobistego bezpieczeństwa i nikomu nic do tego. Otóż nie do końca. Raz, że kierowca innego pojazdu ma prawo domniemywać, że auto bez włączonych świateł się nie porusza i w oparciu o to domniemanie podejmować decyzje, które mogą narazić na bezpieczeństwo jego i innych użytkowników ruchu (wnioski oparte o fałszywe przesłanki), a dwa – koszty akcji ratunkowej, czy leczenia ofiar wypadków ponosimy wszyscy.
Ale i nie o tym miało dziś być. Minęło dziewięć lat obowiązywania prawa, a na drogach wciąż jeżdżą ociemniali. I to w naprawdę zatrważających ilościach! Czy to są dawni kontestatorzy tego prawa, czy zwyczajni ociężali umysłowo Polacy, którzy nie potrafią zapamiętać o tak prostej kwestii, jak włączenie świateł, kiedy tylko uruchomi się silnik?
Ze statystyki wynikać może też pewna prawidłowość – po polskich drogach jeździ mnóstwo samochodów marek niemieckich. To znaczy, że stosunkowo często spotykać będziemy auta niemieckie jeżdżące bez włączonych świateł. Czy jednak nie jest tak, że będziemy je spotykać częściej, niż w przypadku – dajmy na to – samochodów francuskich?
Owszem, to możliwe. Nie prowadziłem żadnych badań, nawet się nie starałem. Za to pomyślałem sobie, że to nie tylko możliwe, że ociemniali jeżdżą samochodami niemieckimi, ale nawet dość prawdopodobne. Skąd ten pomysł? To bardzo proste!
Francuskie samochody z reguły są o wiele lepiej wyposażone, niż konkurencyjne modele niemieckie w tej samej cenie. Często też to Francuzi wprowadzają szereg innowacji, nowych rozwiązań, nowego wyposażenia, nowych technologii. Nie inaczej, mam wrażenie, było z automatycznymi światłami. Wiele francuskich aut mogło mieć takie wyposażenie nawet kilkanaście lat temu. A niemieckie? Chyba nie…
To chyba zresztą wynika z nazwy. „Niemiec”, to forma poboczna wyrażenia „nie mieć” i widać to doskonale w motoryzacji. Proniemieckie media motoryzacyjne uczyniły wręcz z tego „niemania świateł” (i nie tylko świateł) zaletę – jak czegoś nie ma, to się nie zepsuje ;-) W efekcie więc „niemanie” automatycznych świateł jest cechą pozytywną samochodów niemieckich marek, a „niemanie” rozumku cechą wielu ich posiadaczy.
W ten sposób ociemniali kierowcy jeżdżą bardzo licznie po polskich drogach po dziś dzień. Nie potrafią włączyć świateł, bo nie wierzę, że im się żarówki palą – przecież wszędzie słyszę, jakie to niemieckie samochody są niezawodne. Volkswagen „nie mieć” awarii nigdy! Czasem tylko ma uszkodzonego kierowcę. Dla którego włączenie świateł stanowi nie lada problem. Tylko jak tacy ociemniali kierowcy radzą sobie z niełatwą sztuką prowadzenia samochodu?
Jest jeszcze jedna możliwość – wielu kierowców po prostu nie zgadza się z tym prawem i je ignorują. Ale czy samo to wystarczy za wyjaśnienie ich postępowania? Czy w takim razie mamy powszechnie akceptować niedostosowywanie się do ograniczeń prędkości? Czy mamy się godzić na jazdę bez świateł w nocy? Czy mamy przymykać oczy na pedofilię? Pewnie tak, skoro przykład olewania prawa idzie z góry, i to bardzo wyraźnie. Aha, miało nie być o polityce…
Polacy są trudno reformowalni. Jak coś sobie wbiją do tych swoich ciasnych rozumków, to traktują to jak prawdy objawione przez dziesięciolecia. Tak powstał mi niezawodnego samochodu niemieckiego i delikatnego francuskiego. Przeczytałem niedawno takie słowa: „Kierowcy jechali z dużą prędkością, bo to przecież audi to dobre auto, a ma skasowany cały przód – komentowali zdarzenie mężczyźni siedzący na skwerku przy ul. Tuwima”. Czyż to nie świadczy o zakorzenionym w społeczeństwie przekonaniu o niezniszczalności niemieckich produktów? Ja nie twierdzę, że są one złe. Ale to, co na ich temat sądzą Polacy, jest załamujące. Podobnie jest z nowym prawem – nie znamy go, więc nie musimy stosować. Tylko że to „nowe” prawo obowiązuje od niemal 10 lat, a wielu z nas wciąż się go nie nauczyło.
Ociemniali jeżdżą po naszych drogach nadzwyczaj licznie. Obawiam się jednak, że ta przypadłość nie dotyczy ich zmysłów, ale umysłów. Niestety wpływa to niekorzystnie na stan bezpieczeństwa nas wszystkich. Może by tak policja podreperowała budżet i z pełną surowością karała wszystkich jeżdżących bez świateł delikwentów? Przecież widać takiego, udowodnienie wykroczenia nie wymaga cudów, kasa wprawdzie za to nieduża (raptem 100 zł mandatu, o ile się nie mylę), ale za to częstotliwość występowania całkiem spora. No i może jak taki jeden z drugim zaliczą mandacik ze trzy razy, to sobie wreszcie zapamiętają. Albo przykleją karteczkę na szybie przypominającą o włączaniu świateł.
A jeśli będą uporczywi, to po kilkunastu razach stracą prawko za punkty, co przynajmniej w teorii nie pozwoli im jeździć. Jak ktoś jest nierozumny, to czas go wyeliminować z drogi, na której nie potrafi się zachować. Wszak prawo jazdy nie jest obowiązkiem państwa względem obywatela, a przywilejem nadawanym temu ostatniemu. Niestety coraz częściej zdajemy się o tym zapominać. Ze szkodą dla wszystkich normalnych użytkowników dróg. Bo ociemniali są wśród nas i stanowią zagrożenie.
Krzysztof Gregorczyk
Najnowsze komentarze