Pasażerowie, którzy dzisiaj po południu lub wieczorem wybrali się w podróż PKP Intercity mogli napotkać niespodziewane przeszkody w postaci bardzo poważnych opóźnień pociągów. Okazuje się, że samochód jest dużo pewniejszym środkiem transportu od PKP.
Pociągi mają może i swoje zalety, ale PKP jakoś bardzo ciężko przechodzi zimę. Wystarczyło kilka stopni mrozu i niewielkie opady śniegu by rozkład jazdy pociągów rozsypał się niczym domek z kart. Pociągi dalekobieżne miały po kilkadziesiąt minut opóźnienia. W niektórych przypadkach prawie dwie godziny. Co to oznacza dla osób, które podróżują nie trzeba chyba tłumaczyć. Wiele mniejszych dworców nie ma jakichś specjalnych wygód, na innych trwają remonty i nie ma gdzie schować się przed zimnem a toalety są płatne.
W tej sytuacji własny samochód z ciepłym, przytulnym wnętrzem, jawi się jako rozwiązanie prawie idealne. Prosto spod domu zawiezie do wskazanego celu. Oczywiście trzeba wsiąść za kierownicę i pokonać niekiedy sporą liczbę kilometrów, ale nie ma problemu z opóźnieniami. Drogowcy działają ostatnio lepiej niż kolejarze.
Co powoduje problemy z pociągami? Oficjalne komunikaty stacyjne powtarzają nudnym mechanicznym głosem, że winne są awarie urządzeń sterowania ruchem, ale na litość boską – w Polsce bywały temperatury dużo poniżej -8 stopni i jakoś nie wpływało to na punktualność pociągów! Coś musi być bardzo nie tak z kolejami! Zresztą nie tylko opóźnienia bywają problemem, są nim niekiedy nieuprzejmi konduktorzy czy brudne toalety.
Złe warunki atmosferyczne, awarie urządzeń sterowania ruchem, awarie taboru, działania innego zarządcy infrastruktury oraz przyczyny losowe – to powody, które wskazuje PKP jako przyczynę opóźnień.
„Szanowni państwo informujemy, że pociąg opóźniony jest o 85 minut. Za opóźnienie serdecznie przepraszamy” – usłyszeli zmarznięci pasażerowie wsiadający do pociągu, który dzisiaj podróżował z Krakowa do Gdańska. Nikt nie zaoferował ciepłej herbaty, PKP miało dla swoich klientów jedynie zachętę, aby iść do wagonu WARS i tam zapłacić za coś rozgrzewającego. Pociąg ze Szczecina do Rzeszowa zaliczył tego opóźnienia jakieś 180 minut a z kolei (o zgrozo) podróżujący z Gdańska Głównego zrozpaczeni szukali niepłatnej toalety na remontowanym od wieków dworcu. Mróz na peronach dokuczał (aż by się chciało… koksowniki). W Poznaniu też nie jest lepiej, centrum handlowe przy stacji oferuje co prawda ciepło, ale już za przyjemność skorzystania z WC trzeba oczywiście zapłacić.
Jadąc samochodem takich problemów nie ma. Można stanąć nad jednej z wielu stacji (pod warunkiem, że nie jest to S-ka w pobliżu Lublina), można zatrzymać się w przydrożnej restauracji lub barze szybkiej obsługi. Będzie i co jeść i gdzie skorzystać w razie potrzeby.
Fajnie, że są pociągi, ale do licha czemu muszą być takie opóźnione? W takiej sytuacji auto jest zdecydowanie lepszym wyborem. Stanie godzinami na zimnych stacjach to przecież nie tylko strata czasu, ale też prosta droga do przeziębienia. PKP jednak nie płaci za opóźnienia, bo proces reklamacyjny jest tajny i najczęściej żądania podróżnych odrzuca. A kiedy jedzie taki spóźniony pociąg po nocy to nie ma też co liczyć na komunikację miejską po przyjeździe na miejsce, bo przecież pracuje ona tylko do określonej godziny, potem w większych miastach są rzadko jeżdżące linie nocne a w mniejszych? Nie ma nic.
I znowu wygrywa samochód.
Za czasów słusznie minionych w Polsce żartowano, że „nam nie trzeba Bundeswehry, nam wystarczy minus cztery”, co miało oznaczać, że kraj rozkładał się i przestawał funkcjonować przy byle mrozie. „Trochę śniegu, kapka mrozu i już zwolnią parowozy” – mogliby z kolei mówić kolejarze.
Najnowsze komentarze