Absurdalnie wysokie ceny ładowania samochodów elektrycznych powodują, że jazda takim autem przestaje być opłacalna. Publiczne ładowarki stają się płatne. Przykładowo, korzystając ze stacji Innogy w Warszawie, koszt przejechania 100 kilometrów może wynieść nawet 25 złotych. To więcej niż w przypadku wielu samochodów na LPG i diesli. A przecież nie liczymy jeszcze zakupu samochodu elektrycznego, który jest znacznie droższy niż zwykły.
Jedynym sposobem na tani prąd do samochodu są specjalne taryfy, oferowane przez operatorów. Trudno jednak, mieszkając w bloku, zorganizować oddzielne stanowisko ładowania ze specjalną taryfą.
Samochody elektryczne oddalają się więc w naszym kraju w bliżej nieokreśloną przyszłość. Bez systemowych rozwiązań taniego ładowania pozostaną drogą zabawką dla osób z domami, najlepiej z dużymi instalacjami solarnymi na dachu. Wtedy takie auto zaczyna się opłacać.
Program dopłat nie ruszył
Problem z samochodami elektrycznymi to, jak już wspomniałem wyżej, ich cena. W Polsce nie ma programu wsparcia zakupu. Ministerstwo Energii, które zajmowało się tą sprawą, przekazało temat do Ministerstwa Klimatu. A tam najwyraźniej nie jest to priorytetem. Pozostały tylko zapowiedzi i rozczarowanie producentów.
Ładowarek ciągle mało
Kolejny problem z samochodami elektrycznymi to te nieszczęsne ładowarki. Co prawda ich budowa ruszyła, pojawia się ich coraz więcej, ale … często są zajęte. A ładowanie trwa od pół godziny do kilku godzin. I jedna ładowarka może przez to obsłużyć kilka samochodów dziennie, nie więcej. Tymczasem w godzinę na jednym stanowisku na stacji benzynowej zatankuje 10 aut albo i więcej.
Opisywaliśmy wrażenia z ładowania w mieście bez ładowarek w naszym teście Renault Zoe. Ciągnięcie z okna kamienicy przedłużacza to średni pomysł, szczególnie gdy nie ma komu go pilnować.
A może używany elektryk?
Fascynatom nowych technologii bez nadmiernych środków finansowych pozostaje zakup używanego elektryka. Najtańsze są Citroen C-Zero lub Peugeot Ion z 16 kWh baterią. Można je kupić za 20-30 tys. zł. Nieco drożej wyjdzie nam Renault Zoe (22 kWh w pierwszej generacji).
Używane samochody mają jednak zasadniczą wadę – bardzo mały zasięg. W przypadku C-Zero i Iona jest to niecałe 90 kilometrów przy oszczędnej jeździe. Używane Zoe przejedzie 100-130 kilometrów. Trochę mało. Dopiero auta nowszej generacji zapewniają jako taką autonomię.
Śmierć diesla była ogłoszona zbyt wcześnie
Rosnąca pojemność baterii oraz malejący koszt ich produkcji to dobry prognostyk na przyszłość. Być może pojawi się rynek na wymianę akumulatorów w starszych modelach na nowej generacji baterie i systemy zarządzania energią. Ale dzisiaj królować będzie LPG i diesel. Nie ma tańszego sposobu poruszania się, chyba, że macie dom, specjalna taryfę i kilka kW solara na dachu.
Szczególnie LPG jest bezkonkurencyjne – i warto o tym pamiętać, szukając taniego sposobu na przemieszczanie się, przy okazji ekologicznie. I można go kupić fabrycznie nowego z taką instalacją, jak np. Renault Clio czy Dacia Duster z silnikiem 1.0 TCE LPG.
A pytanie diesel czy benzyna pozostawiamy otwarte.
Najnowsze komentarze