W dyskusjach nad samochodami elektrycznymi jednym z kluczowych argumentów przeciwników tego rodzaju napędu jest brak infrastruktury, czyli mówiąc wprost, gniazdek do ładowania takich aut. I trudno się nie zgodzić z takim zarzutem – w Polsce nie ma rozwiązań, które pozwalałyby podłączyć auto do prądu na ulicy i za to zapłacić.
Dlatego coraz częściej zobaczyć taki obrazek, gdy z okna wisi sobie przedłużacz, podłączony do samochodu na ulicy. Wygoda takiego rozwiązania jest mocno dyskusyjna. Dlaczego ludzie w ogóle tak robią? Samochód, który stoi wiele godzin, bez problemu można naładować ze zwykłego gniazdka. Mimo relatywnie małej mocy takiej domowej instalacji, duża ilość czasu powoduje, że akumulatory otrzymają odpowiednią ilość prądu.
A liczba posiadaczy aut elektrycznych i hybrydowych stale rośnie. Rozwiązaniem problemu byłoby stworzenie systemu ładowania na ulicy. Inteligentne gniazdka, sterowane aplikacją, są już dostępne od dłuższego czasu. Bramka Tuya i odpowiednie gniazdko to koszt 150–200 zł brutto i jest to rozwiązanie bardzo popularne, sprawdzone. Używa się go do sterowania grzałkami w bojlerach czy innymi urządzeniami elektrycznymi. Do celów komercyjnych trzeba by zastosować oczywiście rozwiązanie przemysłowe z systemem sterowania i najlepiej bramkami płatności, aby można było tym łatwo sterować bez potrzeby instalowania aplikacji czy posiadania jakiejś karty, ale na poziomie technicznym jest to możliwe i raczej niedrogie.
W przypadku Polski gniazdka powinny być instalowane w lampach ulicznych, podobnie jak to jest robione w Anglii. Szybkie ładowanie w nocy nie jest potrzebne, nie ma też problemu z dostarczeniem wielkich mocy w każde miejsce, gdzie potrzeba.
Ale na razie, dopóki ktoś nie wprowadzi takiego rozwiązania, pozostaje nam zrzucanie przedłużaczy z okna. Osoby mieszkające na wyższych piętrach w wieżowcach muszą chyba liczyć na uczynnych sąsiadów…
Najnowsze komentarze