Dawno nie było tekstów z cyklu „Przeciwwaga”, czas więc przy weekendzie nadrobić zaległości. Inspiracją tym razem były dla mnie Wasze komentarze, np. coś takiego „W dodatku, Francuzy nie są wcale bezawaryjne. W swoim miałem dwie awarie i chociaż wiem, że cena samochodu (C5 1.6 HDi z 2005 z przebiegiem 210 tys.)+cena napraw+bieżące koszty to mniej (do tej pory ok. 25 tysięcy), niż dałbym za samego Passata (nie mówimy nawet o serwisie!), to i tak znajdzie się ktoś, kto stwierdzi, że Passat z przebiegiem do ustalenia za 40 tys. zł jest lepszym wyborem, bo nie będzie się psuł (co jest bzdurą)”, co pozostawił u nas toughluck.
Całkowicie się zgadzam z tezą, że francuskie samochody nie są bezawaryjne. Jak każde inne też wymagają obsługi – czy to przeglądów, czy napraw. To po prostu skomplikowane urządzenia. Może nawet bardziej skomplikowane, niż niektóre produkty firm konkurencyjnych, co wynika choćby z bogatego z reguły wyposażenia. Tak więc czasem trzeba odwiedzić mechanika i dać mu zarobić.
Sam jeżdżę dość skomplikowanym samochodem. Nie dość, że ma widlasty, sześciocylindrowy silnik połączony z automatyczną skrzynią biegów, to w dodatku wyposażono go w fabryce w wiele gadżetów, które nawet dziś nie są niczym oczywistym w wielu samochodach. Nic więc dziwnego, że czasem trzeba coś usprawnić, bo zaczyna niedomagać. Tak bywa zarówno z elementami eksploatacyjnymi (sworzeń wahacza na przykład; niestety niewymienny sam w sobie, ale nawet w komplecie z wahaczem nie rujnuje kieszeni), jak i innymi – najwyraźniej nieużywany przez poprzedniego właściciela hamulec ręczny blokował się na lekkim mrozie – przymarzała linka. A że nie lubię, gdy coś nie działa w moim samochodzie – wyłożyłem trochę kasy, akurat przy okazji wymiany tarcz i klocków hamulcowych tylnej osi. I działa ;-)
Trudno to jednak uznać za przypadłość akurat francuskich konstrukcji. Co więcej – mechanik, do którego jeżdżę, z reguły wita mnie słowami – o, znowu ten, co mu się wiecznie coś nie podoba ;-) Chodzi o to, że potrafię przyjeżdżać z takimi drobiazgami, na jakie większość użytkowników samochodów nawet nie zwraca uwagi, jak choćby ów sworzeń wahacza, który miał luz minimalny, ale mnie drażnił samym pojawieniem się ;-)
Zdarzają się i awarie. Miałem kiedyś Citroëna Xantię II. Świetny samochód, wygodny, całkiem funkcjonalny, efektowny stylistycznie. Jeździłem nim przez wiele lat, dość intensywnie go eksploatując. I dopadły mnie dwie awarie tej słynnej hydrauliki. Raz diabli wzięli uszczelkę przy pompie ciśnienia, raz skorodował przewód dochodzący do hamulców tylnej osi. W obu przypadkach ubywało LHM-u. Naprawy kosztowały grosze, trwały krótko, a samochód „walczył” zawsze o dowiezienie mnie na miejsce. Problem był, ale niewielki. Tego typu usterki (oczywiście nie hydrauliki) zdarzają się w najróżniejszych samochodach.
Z pewnością jest to obserwacja skażona błędem statystycznym – niemieckich samochodów jest na naszych drogach bardzo dużo, więc i w serwisach widuje się głównie takie konstrukcje. Ale to także dowód na to, że nie są one takie bezawaryjne, jak twierdzą miejskie legendy. Każdy samochód wymaga obsługi serwisowej. Nawet w narodzie o tak mizernej kulturze technicznej, jak Polacy. Myślę, że możemy spokojnie założyć, że w dzisiejszych czasach, w XXI wieku, samochody są już takimi konstrukcjami, że niezależnie od marki reprezentują bardzo zbliżony poziom jakościowy. Oczywiście w obrębie jakiegoś kręgu kulturowego, bo mimo całej przychylności, jaką wyrażam dla np. Chin zdaję sobie sprawę z tego, że przeciętne auto z Państwa Środka odbiega standardami od samochodów europejskich.
Idąc dalej tym tokiem rozumowania – częstotliwość odwiedzania serwisów i czas w nich spędzany też jest zbliżony, choćby z uwagi na to, że często jeden poddostawca wykonuje elementy wykorzystywane przez różnych producentów. W dobie globalizacji całe podzespoły, na przykład silniki, skrzynie biegów, czy układy wydechowe wykonywane są przez tych samych ludzi w tych samych fabrykach i tylko odbiorcy są różni. A to znaczy, że realna jakość techniczna tychże podzespołów jest bardzo zbliżona, jeśli nie jednakowa. Chcemy, czy nie, postępuje pewna unifikacja rozwiązań.
Na szczęście jeszcze nie mamy czasów, w których wszystkie samochody są takie same, pomijając może tylko poszczególne modele Audi, Škody, czy Volkswagena ;-)
I tu dochodzimy do clou programu. Przy założeniu, że samochody francuskie są z reguły tańsze od konkurentów, nierzadko lepiej od nich wyposażone, do tego ładne i innowacyjne, a wcale nie gorsze pod względem technicznym – warto wybrać właśnie Citroëna, Peugeota, czy Renault, o DS nie wspominając.
A jeśli nawet ktoś uważa, że francuskie samochody dużo czasu spędzają w serwisie, to i tak mam ripostę. Spędzam w samochodach relatywnie niedużo czasu w ostatnich latach, co wiąże się ze specyfiką mojej pracy. Kiedyś po prostu jeździłem dużo więcej. Ale i tak wolę spędzać czas za kierownicą samochodu przytulnego, przyjemnego, wykończonego ładnymi i fajnymi w dotyku materiałami, dobrze wyposażonego i wygodnego, niż w kabinie przywodzącej na myśl zakład pogrzebowy, bez polotu stylistycznego, z czarną tonacją kolorystyczną, niemającej cech indywidualnych dla modelu, z twardymi plastikami, a czasem nawet z gołą blachą, do której dałoby się wprawdzie przykręcić pewne elementy wyposażenia, ale i tak producent tego nie robi, chyba, że ktoś słono za to zapłaci. W dodatku za taki nudny i biedny samochód zapłacić trzeba więcej, niż za przytulnego ”francuza”. Nawet więc gdyby miało to być okupione wyższą awaryjnością (w co tak naprawdę nie wierzę), to i tak wolę kupić tańsze, lepiej wyposażone, ładniejsze i wygodniejsze auto i czasem wstawić je do serwisu, ale cieszyć się jazdą, a nie szukać nie wiadomo gdzie punktu zaczepienia dla wzroku zmęczonego monotonią niemieckich i czeskich desek rozdzielczych.
KG; zdjęcie: archiwum
Najnowsze komentarze