Skromnie wyglądający biały samochód wziął udział w wyprawie francuskiego milionera, jego żony, jego kochanki (włoskiej hrabiny, która wzięła własną pokojówkę), dwóch geografów, ekipy filmowej, hollywoodzkiego reżysera filmu „W samo południe”, około pięćdziesięciu kowbojów z Alberty, pięć półgąsienicowych Citroenów P17, 150 koni jucznych niosących kanistry z benzyną, śmietanę z Devonshire, kawior, szampana i cały zestaw ubrań. Jeden z koni był cały obładowany… damskimi butami. Celem wyprawy było przejechanie 2.400 kilometrów od Edmonton przez niezbadane Góry Skaliste, aż do Telegraph Creek. Czyste wariactwo!
Charles Eugène Bedaux był bardzo ambitnym człowiekiem. Urodzony w 1866 roku w Paryżu, syn inżyniera kolejnictwa i krawcowej, porzucił w młodym wieku szkołę. Zrobił to, bo zasmakowało mu zupełnie inne życie. Poznał niejakiego Henriego Ledouxa, opiekuna panienek lekkich obyczajów z Montmartre w Paryżu. Gdybyście nie pamiętali, ta dzielnica była wtedy istną jaskinią burdeli, intryg i afer. Gdy Ledoux został postrzelony i zmarł, Bedaux wyjechał go do Nowego Jorku.
Charles Bedaux był też postacią bardzo charyzmatyczną. W Nowym Jorku imał się różnych zajęć, do czasu gdy trafił do fabryki zajmującej się chemią. Była to przecież epoka niesamowitych odkryć i wynalazków. Bedaux zasłynął stworzeniem swojego własnego systemu, udoskonalając działanie zakładów. Wkrótce otworzył firmę konsultingową z oddziałami na całym świecie. W 1920 roku jego druga żona, Fern Lombard, wprowadziła go do wyższych sfer. Wkrótce obracał się z takimi postaciami jak Ernest Hemingway czy Babe Ruth a nocne kluby Nowego Jorku stały się jego drugim domem.
Bedaux był człowiekiem żądnym przygód i stwierdził, że pociągają go wyprawy. Wyjechał do Afryki, potem do Tybetu. Inspirował się tym, co robił wówczas Andre Citroen, założyciel francuskiej firmy motoryzacyjnej. Citroen z sukcesem zaimplementował napęd gąsienicowy do samochodów. Tak zwany system Kegresse, którego nazwa pochodziła od nazwiska inżyniera, który to udoskonalił, świetnie sprawdzał się w trudnym terenie. Był tak dobry, że później naśladował go m.in. Joseph-Armand Bombardier w swoich pojazdach śniegowych. Citroen Kegresse przejechał Saharę oraz dużą część Azji.
Charles Bedaux przyjaźnił się z Citroenem, więc zakup pięciu samochodów z napędem gąsienicowym był banalnie prosty. Każde z auto było stosunkowo lekkie – zaledwie 1950 kilogramów i miało trzybiegową skrzynię oraz dwubiegową skrzynię pomocniczą do bardzo wolnej jazdy w terenie. Czterocylindrowy silnik osiągał… 12 KM a maksymalna prędkość wynosiła 18 kilometrów na godzinę. Był to ówczesny szczyt techniki. Zresztą, jak wiedzą to doświadczeni miłośnicy off-roadu, nie liczy się prędkość ale zdolność kontynuacji jazdy gdy inni utkną.
Na świecie trwała w najlepsze epoka przemysłowa. W powietrzu czuło się energię i podniecenie nowymi możliwościami. Bedaux i spółka ruszyli w oparach pychy i zarozumialstwa. Ale inicjator wyprawy nie był opijającym się szampanem idiotą. Wręcz przeciwnie, miał ogromne doświadczenie w podróżowaniu, które zdobył w wyprawach po Brytyjskiej Kolumbii. Powinien zdawać sobie sprawę z tego, jak trudno się podróżuje przez dzicz, mimo „terenowego” charakteru samochodów. Auta, które bez problemu pokonały Saharę czy rozległe wyżyny w Azji, nie nadawały się na zarośnięte i podmokłe łąki Brytyjskiej Kolumbii.
Wyprawa ruszyła 22 czerwca 1934 roku i… 24 godziny później pierwszy Citroen, którym jechał Bedaux, utknął w błotnistym dnie strumienia. Dzicz potrafi być bezwględna. Deszczowe lato nie ułatwiało zadania. Szybkość z jaką poruszała się wyprawa spadła do… 5 kilometrów na godzinę. Stało się jasne, że napęd Citroenów nie radzi sobie z tego typu terenem. Bedaux sięgnął po plan B: reklamę.
Obecność kamer, znanego reżysera oraz ekipy filmowej oznaczała, że Bedaux chciał sławy i rozgłosu. Kiedy pierwsze przeszkody pojawiły się na drodze a wyprawa okazała się… przeładowana, dwóch geografów oraz ich sprzęt zostały wysłane do domu. Szampan i buty zostały. A Bedaux zepchnął dwa Citroeny z klifu przy włączonych kamerach. Potem próbował innych filmowych wygłupów. Ostatecznie dwa ostatnie samochody zostały porzucone w miejscu zwanym Halfway River. I właśnie te dwa ostatnie przetrwały próbę czasu.
Wyprawa kontynuowała szaleńczą przygodę ale już konno. Poddali się jakieś 300 kilometrów od celu w… październiku. Zaczął padać śnieg, a na to już nie byli przygotowani. Cała zabawa kosztowała Bedaux 250.000 – w tamtejszych czasach była to fortuna. Na dzisiejsze pieniądze około 5 milionów dolarów. Członkowie wyprawy wrócili pokonani ale nie przeszkodziło to w wyprawieniu niesamowitego bankietu na ich cześć.
Bedaux zmarł w 1944 roku w następstwie samobójstwa w hotelu w Miami. Jego śmierć związana jest z kilkoma spiskowymi teoriami, w których występuje FBI. Natomiast nagrania z wyprawy zostały odnalezione w połowie lat osiemdziesiątych i trafiły do filmu dokumentalnego „Szampańskie safari”. A jeśli będzie w Kanadzie to w muzeum Reynolds-Alberta znajduje się jeden z dwóch ostatnich pozostałych Citroënów, które były częścią tej niesamowitej Ekspedycji Subarktycznej.
Najnowsze komentarze