Citroën Xantia miał swoje 30. urodziny w Warszawie, co już wiecie z licznych relacji. Mniej osób zdaje sobie sprawę z tego, że na tą uroczystość, aż z Japonii, przyjechał JunIchiro Ueda, dziennikarz motoryzacyjny a prywatnie wielki miłośnik Citroëna. Wczoraj spędziliśmy z nim cały dzień. Co zainteresowało go w Polsce, co chciał zobaczyć, jak ocenia polskie jedzenie i Polaków? Poczytajcie:
Dzień zaczął się bardzo wcześnie. Trzeba zatankować i umyć samochód a wstawanie po kilkunastu godzinach pracy przy urodzinach Xantii, które robiliśmy dzień wcześniej wspólnie z Amicale Citroën Pologne, nie było łatwe. Co jednak zrobić, czas ruszać.
Na dzisiejszy środek transportu wybraliśmy redakcyjne DS 7. Ręczna myjnia, tankowanie, zakupy dla podróżujących – woda, napoje energetyczne, słodkie przekąski w postaci Grześków i w drogę. Kilka minut po 10:00 odbieramy JunIchiro Ueda, lub jak kto woli Juni (imię zdrobniale) z hotelu BB Chopin przy ulicy Smolnej w centrum stolicy. Uśmiechnięty i zadowolony dziennikarz wsiada wraz z naszą tłumaczką Martą i już po chwili pędzimy przez warszawskie korki w stronę ulicy Okopowej. Po drodze rozmawiamy o wczorajszych uodzinach Xantii, o tym co zamierzamy dzisiaj zwiedzić. Jedzie z nami Ryszard Olszewski, redaktor działu Historia Francuskie.pl. Ma dzisiaj bardzo ważne zadanie – oprowadzić naszego gościa po żydowskim cmentarzu, gdzie spoczywają dziadkowie i siostra Andre Citroëna.
Jak wygląda rozmowa z Juni? Nie jest łatwo, bo jego zasób angielskiego to głównie motoryzacna, więc pomaga nam Marta, studentka trzeciego roku japonistyki. Świetnie mówi po japońsku i potoczna mowa wręcz płynie z jej ust. My po polsku, ona po japońsku, on po japońsku, ona po polsku, znowu my. I tak cały dzień. Momentami rozgadują się tak, że masz wrażenie jakbyś oglądał japoński film, tyle że to wszystko dzieje się naprawdę! Ale jest wesoło a Marta momentami opowiada o czym tak konwersują i zaśmiewamy się wszyscy w głos. Juni jest niesamowicie zadowolony, że ma tłumaczkę i trochę się martwi jak to będzie we Francji, gdzie leci jutro na spotkanie klubu Xantia Activa. Ciekawe jak sobie poradzi – zastanawiamy się na głos.

Zobacz: Jak było na urodzinach Xantii? Zobacz galerię
Polska mu najwyraźniej bardzo odpowiada. Jest bardzo zaskoczony przyjaznym przyjęciem i opieką, którą ma od nas. „Japończycy są bardziej sztywni, Francuzi też” – śmieje się i mówi, że postara się równie dobrze zająć nami jak przyjedziemy do Japonii, do czego serdecznie zaprasza. Podoba mu się u nas! Podziwiał starówkę warszawską, którą zwiedzał drugiego dnia rano na własną rękę, doceniał że ludzie na każdym kroku mu pomagali, gdy była tylko taka potrzeba. „Człowiek czuje się u Was dobrze”. Połechtał naszą dumę narodową, nie ma co. Satysfakcja jest!

Dojeżdżamy na Okopową, idziemy na cmentarz żydowski. Bilety kosztują 20 zł za osobę, szybko kupujemy i spędzamy tu ponad godzinę. Ryszard Olszewski odszukuje poszczególne groby, opowiada o tym, kto kim był, Juni biega z aparatem i notatkami, ustawia nas do zdjęć, jak stereotypowy Japończyk robi ich tysiące. Śmieje się, że miał być jeden artykuł z podróży do Polski a będzie ze dwadzieścia. Opowiadamy mu historię Jeanne, siostry Andre, która wyszła za mąż za Bronisława Goldfedera. Juni dostał od rodziny Bojańczyk jego zdjęcie w stroju… japońskim. Dlaczego właśnie japońskim? Bronisław był bowiem nie tylko biznesmenem, ale też japońskim konsulem w Warszawie. Nie wierzycie? Poniżej zdjęcie z wizyty japońskiego biznesmena w warszawskich Filtrach, po lewej dyrektor filtrów, pośrodku gość z Japonii, po prawej Bronisław Goldfeder we własnej osobie. Juni był niesamowicie zadowolony z tej historii. Czas zatoczył koło, Japończyk znów pojawia się obok tej rodziny, chociaż jest to ponad 100 lat później.
Zobacz: 30 urodziny Citroëna Xantii w Warszawie. Relacja

Czas na cmentarzu mija szybko i trzeba jechać dalej. Juni pokazuje nam w samochodzie drukowaną wersję swojego magazynu – starannie wydana edycja specjalna. Zebranie materiałów i zrobienie zdjęć trwało trzy miesiące. Czyta się… od tyłu, bo to przecież japońskie wydawnictwo. 180 stron, kredowy papier, piękne fotografie, są i europejskie samochody, w tym Citroën C5 X. Świetne! Gratulujemy mu doskonałych efektów pracy – widać, że go to cieszy.

Nieco zmarznięci wsiadamy do auta i jedziemy do Głowna. DS 7 ma sprawnie działącego autopilota (trochę nadużywamy tej funkcji), rozmawiamy więc o tym, że w przyszłości samochody będą jeździć same. Pokazujemy Juni trochę funkcji samochodu, motoryzacja to jego pasja.Dzień wcześniej na chwilę wpadliśmy do Żelazowej Woli, ale Chopin, mimo popularności w Japonii, to chyba nie jest jego bajka, samochody dużo bardziej. Pędzimy autostradą, Juni zazdrości prędkości, bo w Japonii zwykle jeździ 100-120 km/h. Pyta czy może zrobić zdjęcia naszemu kierowcy i kilka minut trwa kolejna sesja. Dojeżdżamy do Głowna.

Po drodze uprzedzamy go, że będzie też spotkanie z władzami. I rzeczywiście, w zadbanym centrum miasta, przed urzędem zlokalizowanym nad jeziorem przy ulicy Młynarskiej, czeka już uśmiechnięty pan Rafał z aparatem w dłoni. Wita bardzo serdecznie i po schodkach prowadzi do gabinetu burmistrza.
Grzegorz Janeczek wita się z japońskim dziennikarzem, rozmowa najpierw po angielsku a potem krótka opowieść po japońsku dlaczego właśnie Głowno. Dowiadujemy się, że koledzy Juni powiedzieli mu, iż musi odwiedzić koniecznie miejsce, gdzie zaczęła się historia Citroëna. Atmosfera jest bardzo sympatyczna, ale musimy pędzić dalej (spróbujcie zmieścić tyle aktywności w 6h). Więc robimy pamiątkowe zdjęcia, gość otrzymuje drobne pamiątki od burmistrza i już jedziemy na miejsce, gdzie pracowały słynne koła zębate o uzębieniu daszkowym. Tu oprowadza nas historyk i regionalista, Jacek Perzyński, który przygotował potężną dawkę wiedzy o historii Głowna i związków tego miejsca z Citroënem.

Blisko godzinę Juni uważnie słucha, przerywa, dopytuje, Marta wszystko tłumaczy i zaczyna powoli rozumieć, czemu wszyscy tak się pasjonujemy historią Citroëna i samą marką (wieczorem to napisze do nas we wiadomości na Whatsappie). A w ogóle tłumacz nie ma lekko, bo na przykład jak dobrze przekazać po japońsku sformułowanie „koła zębate o wzorze daszkowym”? Marta daje radę, wcześniej na wieczorze z Xantią miała też bardzo trudne wyzwanie tłumacząc „Francuz płakał jak sprzedawał” z naklejki, którą dostał od nas gość.
Juni znowu ustawia nas do zdjęć, komenderuje ze znawstwem – widać, że media to jego żywioł. Stań tak, połóż rękę tak, tu podjedź samochodem, tak się ustaw, włącz to…. Mocno zmęczeni tym szybkim oglądaniem i sesją wsiadamy do auta i pędzimy do Warszawy. Po chwili okazuje się, że Głowno już zamieściło relację z wizyty na swojej stronie. Godzina mija na chrupaniu japońskich chipsów o smaku zielonej herbaty oraz polskich Grześków, bo już jesteśmy mocno głodni. A to przecież nie koniec wyprawy, nie koniec przygody.

Jest punkt 15:30 gdy zajeżdżamy do salonu Citroëna i DS (dzisiaj to Stellantis&You) na Alei Krakowskiej. Tutaj wita nas pan Paweł, który oprowadza Juni po salonie, opowiada o poszczególnych markach, pokazuje na co mogą liczyć klienci. Mija prawie pół godziny opowieści. Salon bardzo się dziennikarzowi podoba, w serwisie chciałby zostać na dłużej. Notuje, robi zdjęcia, chwali rozwiązania – widać, że to jest jego środowisko, jego pasja.

Robimy się wściekle głodni, przekąski już przestały działać. Pytamy więc naszego japońskiego gościa czy chciałby spróbować tradycyjnej polskiej kuchni. Trzy minuty jazdy od salonu jest niepozorny Aper Bar, w którym można spróbować dań polskiej kuchni przyrządzonych na modłę domową – prawie jak u mamy. Gospodarze widzą zagranicznego gościa i w kilkanaście minut przygotowują kilka pysznych posiłków. Wymęczony japoński dziennikarz (jetlag działa, u niego jest już późno w nocy) pałaszuje schabowego i próbuje pierogów z mięsem.
Marta zjada pierogi ukraińskie a my również po schabowym. Juni opowiada o swoich zainteresowaniach kulinarnych i śmieje się, że sam nie przepada za owocami morza (w Japonii!) bo ma na nie alergię. Ale mięso uwielbia. Schabowy mu bardzo smakuje a Marta dopowiada, że Japończycy mają swoją jego wersję – tonkatsu. Dziennikarz motoryzacyjny zamienił się na chwilę w kulinarnego znawcę, sesji zdjęciowa też była. Plus kilka zdań notatek w formie japońskiego, nieczytelnego dla nas pisma.
Po godzinie 16:30 wsadzamy Juni w taksówkę, bo sami musimy jechać w drugą stronę – odwiezie go prosto do hotelu. Mimo zmęczenia napisze nam później, że bardzo dziękuje i idzie spać, rano ma lot do Paryża. Marta, nasza uśmiechnięta tłumaczka, również się z nami żegna i jedzie do domu. Odsypia bardzo długo.
JunIchiro Ueda przyleciał do naszego kraju na kilka dni, wyjedzie bogatszy o mnóstwo doświadczeń i wrażeń. Żegnając się wczoraj z nami zapowiedział wyraźnie „Ja tu jeszcze wrócę”. Do zobaczenia, Juni.