Motoryzacja, to dziedzina gospodarki, której owoce wywołują spore konflikty. Widać to doskonale w naszym kraju, gdzie miłośnicy poszczególnych marek idą wręcz na internetowe (i nie tylko) noże z amatorami marek innych, byle tylko dowieść wyższości swoich ulubieńców. W pewien sposób wpisuje się w to także wortal Francuskie.pl, który stanowi pewną przeciwwagę dla mediów, które wciskają nam wszem i wobec produkty koncernów z Niemiec. Ale nie jest to problem li tylko polski – w Europie, a w zasadzie na całym świecie, jest podobnie.
Nie jest tajemnicą, że wiele mediów też opanowały koncerny niemieckie. Nie, nie tylko mediów motoryzacyjnych. A w świetle tego trudno oczekiwać, by nie promowały one własnej gospodarki – to przecież bardzo naturalne, że chce się budować siłę własnego kraju. Naturalne wszędzie poza Polską, chciałoby się dodać ;-) No ale my siły upatrujemy w przegranych powstaniach i dziwnych sojuszach – przez lata „kochaliśmy się” ze Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich, a teraz nadstawiamy pośladków dla innego Wielkiego Brata, tym razem zza oceanu, co dla mnie jest mocno niezrozumiałe.
Skoro jesteśmy częścią Unii Europejskiej wypadałoby się z ową Unią bratać jak najbardziej, ale my stoimy w rozkroku – niech z jednej strony Unia nam daje, a z drugiej my będziemy nadstawiać do całowania policzki chłopakom ze Stanów. Dywersyfikacja się czasem przydaje, ale czy akurat w tej kwestii? Skoro bowiem stoimy w takim rozkroku, to i na łatwy i bolesny atak narażamy nasze klejnoty, co niekoniecznie musi być sensownym rozwiązaniem…
Duża część naszego kraju, a pewnie i władz, bez względu na stronę polityczną, zapatrzona jest w Stany Zjednoczone, jak w obrazek. Narodowy (jeszcze) przewoźnik kupuje Boeingi, choć dużo bliżej geograficznie ma co najmniej dobre Airbusy. Wojsko rozkochało się w F-16, choć znajomi znający się na lotnictwie twierdzą, że wcale nie gorsze (a może nawet lepsze) byłyby konstrukcje producentów europejskich. Dobrze, że pociągi chociaż wzięliśmy włoskie, ale to pewnie dlatego, że AmTrak miałby kłopoty z dotarciem z USA po szynach ;-)
Dzisiejsza polityka, to jednak biznes, i odwrotnie. Ścierają się na jej wysokich szczeblach siły, z których nierzadko nie zdajemy sobie sprawy. I nie mam tu na myśli żadnych teorii spiskowych – po prostu gra toczy się o wielką stawkę, o miliardy (walutę sobie dostawcie sami), a interes szarego człowieka liczy się tylko w jego sile nabywczej. I to wszystko bez względu na narodowość – wielkie korporacje są dziś ponadpaństwowe, ale jest oczywiste, że te największe (choć czasem stojące na glinianych nogach) wywodzą się z krajów o gospodarce silnej. Ekonomia jest jednak dziedziną dynamiczną i to, co dziś jest silne, jutro może być bankrutem, i odwrotnie – to, co dziś zdaje się ledwo dyszeć, jutro może być liderem.
Niebagatelną rolę w dzisiejszej gospodarce odgrywają media. Dziś jednak gazety, czy czasopisma wcale nie są niezależne. Gospodarka rynkowa opiera się na pieniądzu, a ten trzeba jakoś zdobyć, żeby przetrwać na rynku medialnym. Wielkie domy wydawnicze włączyły się więc w grę ekonomiczną i teraz – wespół z korporacjami – pogrywają sobie z nami. Sprzedadzą nam chętnie wszystko, czy to poprzez reklamę odpowiednich produktów, czy przez „artykuły sponsorowane”, czy po prostu poprzez zajęcie przez dziennikarzy określonego stanowiska.
I właśnie dziś natrafiłem na niemieckojęzyczny artykuł, opublikowany wprawdzie na szwajcarskiej stronie internetowej, ale jednak po niemiecku. Szwajcaria, to wszak kraj wielojęzyczny, jednakże Zurych, gdzie mieści się redakcja wspomnianego wortalu ekonomicznego, leży w części proniemieckiej, że się tak wyrażę. Jeśli ktoś z Was jechał kiedyś przez Szwajcarię, to wie, że poszczególne części tego kraju różnią się dość mocno w zależności od tego, jakim językiem podstawowym mówią mieszkający tam ludzie. Może nie oznacza to od razu sprzyjania gospodarce określonego sąsiada, ale pewnych zachowań i podobieństw do mieszkających po drugiej stronie granicy ludzi zanegować się nie da. W Zurychu więc łatwiej znajdziemy kogoś, kto sprzyja Niemcom, a w Genewie – miłośnika Francji, bo kraj ten leży tuż za oknem przecież ;-)
No ale do rzeczy. Dziś, przy naszych portalowych urodzinach, postanowiłem napisać parę słów na temat tego artykułu, na który trafiłem na owej szwajcarskiej stronie. Napisano tam – po niemiecku, że pozwolę sobie powtórzyć ten fakt – że francuscy i włoscy producenci samochodów (konkretnie przywołano Peugeota i Fiata) teraz wprawdzie odbijają się od dna, ale koszty tego poniosą w przyszłości. Fiatem pozwolę sobie się nie zajmować w dalszej części tegoż wywodu, ale koncernowi PSA i Grupie Renault parę słów jednak poświęcić zapragnąłem.
Skąd teza, która pojawiła się w artykule na szwajcarskim wortalu? Otóż ktoś wpadł na pomysł, że aby przetrwać kryzysowe czasy Francuzi (i Włosi) mocno ograniczyli wydatki ponoszone na badania i rozwój, czyli opracowywanie i wdrażanie innowacji. Oczywiście w przeciwieństwie do Niemców, i tu przywołano przykłady przede wszystkim Grupy Volkswagena oraz koncernu BMW. Aby dowieść prawdziwości tej tezy podano nawet koszty poniesione przez kilka tych koncernów w pierwszym półroczu bieżącego roku. Oczywiście daleki jestem od negowania faktów. Ale drobna uwaga – pieniądze wydane dziś, czy wczoraj, wcale nie zaprocentują teraz. Francuzi wydają na nowe technologie miliardy euro od lat i to przynosi efekty. To, że w pierwszych sześciu miesiącach bieżącego roku wydali na to mniej, niż Niemcy, nie znaczy jeszcze, że nie wydali wcale. Autor omawianego artykułu oczywiście pisze też o nakładach ponoszonych przez francuskie koncerny, ale generalnie stoi na stanowisku „popatrzcie, jak wiele w porównaniu z żabojadami wydają Niemcy!”. Ciekawy jestem, jak podobne zestawienie wyglądałoby w odniesieniu do ostatnich pięciu, czy dziesięciu lat – czy byłoby równie korzystne dla koncernów niemieckich?…
Pisaliśmy przed kilkoma miesiącami o wielu ciekawych innowacjach zaprezentowanych ostatnio przez koncern PSA Peugeot Citroën. Ich opracowanie trwało długo, większość nie jest jeszcze gotowa na wdrożenie do produkcji wielkoseryjnej, ale część z nich zagości w samochodach produkcyjnych już w roku przyszłym, czy w 2015. Bo opracowanie, to jedno, testy, to drugie, a wdrożenie rozwiązania do produkcji masowej, to trzecie. Od pomysłu do wielkoseryjnej realizacji mijają lata! Francuzi wydali pieniądze na innowacje już dawno i teraz szykują się do odcinania kuponów od tych inwestycji. I to się dzieje cały czas. Fakt, że w jakimś tam półroczu Niemcy wydali dużo więcej nie oznacza to jeszcze, że Francuzi padają, choć w artykule pojawiło się nawet sformułowanie „totgesagte Marken wie Fiat und Peugeot”, czyli „konające, niemalże uznane za zmarłe marki jak Fiat i Peugeot”. To duże nadużycie, bo przecież w tym samym artykule pisze się, że PSA jest drugim co do wielkości producentem samochodów w Europie. Czyli co – drugi, ale konający? Jakże przywodzi mi to na myśl retorykę co poniektórych artykułów w polskiej prasie motoryzacyjnej… Która przecież też bardzo chętnie widziałaby francuskie koncerny samochodowe przysypywane grudami ziemi stukającej o dachy Citroënów, Peugeotów i Renault.
Dla Niemców motoryzacyjne pomysły, innowacje, osiągnięcia koncernów francuskich są solą w kaprawym oku. To Francuzi bowiem są wielkimi orędownikami czystości, ekologii, i udaje im się to przeforsowywać w instytucjach europejskich. Nie mam hopla na punkcie ekologii, sam jeżdżę samochodem napędzanym przez mało ekologiczny i mało ekonomiczny silnik, ale tak – chcę żyć w czystym świecie. Acz nie uważam samochodów za głównych sprawców dziury ozonowej i drażni mnie to, że żeby silnik wysokoprężny był w miarę przyjazny dla środowiska, to musi być obudowany czterdziestoma tonami osprzętu. Osprzętu, który wymaga obsługi, nierzadko dość kosztownej.
Niemieccy producenci przez całe lata budowali samochody z dużymi silnikami. Niestety – jednocześnie oczekiwali za te pojazdy koszmarnych pieniędzy. Za każdy drobiazg wyposażenia trzeba było dopłacać. Francuzi potrafili robić samochody w podobnych segmentach i z lepszym wyposażeniem oczekując za nie dużo niższych pieniędzy. Nic więc dziwnego, że przemysł niemiecki trzeba było wspomóc. Zdecydowano się na budowanie „świadomości” u potencjalnych odbiorców, a to się doskonale robi za pomocą mediów. W Europie więc wiele pism motoryzacyjnych przeszło w ręce niemieckie i to, jak widać, się opłaciło – zwłaszcza w naszym regionie Starego Kontynentu mit samochodu niemieckiego nie tylko przetrwał od czasów naprawdę długowiecznych i niemal bezawaryjnych Mercedesów, ale został rozbudowany i rozciągnięty na inne marki niemieckie, zwłaszcza te z Grupy Volkswagena. Dziś nawet psujący się Golf, czy Passat, uważany jest nad Wisłą za samochód solidny, bezawaryjny, wieczny… Ale to tylko mit…
Taką „wiedzę” upowszechnia się, jak widać, wszędzie, nawet w bogatej Szwajcarii. Pisze się wprost, że w przyszłości Francuzi i Włosi będą mieli duży problem na konkurencyjnym rynku motoryzacyjnym, bo dziś oszczędzają na badaniach i rozwoju. A może to po prostu Niemcy wreszcie ruszyli z kopyta i postanowili się rozwijać? Wszak kto zbudował i wdrożył do masowej produkcji filtry cząstek stałych? W Polsce sugeruje się ich wycinanie, bo przecież szkoda raz na parę lat dolać płynu za kilkaset złotych – w niemieckich samochodach z tego okresu filtrów nie było, wiec są lepsze… I takie przypadki można mnożyć. W każdym praktycznie teście krytykuje się samochód francuski za zawieszenie – a to za miękkie, a to za twarde, ale nigdy zestrojone dobrze. Za to niemieckie zawieszenia są w prasie idealne, zwłaszcza te w Volkswagenach i innych produktach koncernu VAG. Układy kierownicze francuskich aut są nieprecyzyjne, skrzynie haczą, elektronika pada na pysk, i tylko nadwozia nie rdzewieję, jeśli nie są powypadkowe – jedyna zaleta aut znad Sekwany. Niesamowite, prawda? Przykłady mógłbym mnożyć, ale nie chcę – macie to na co dzień w naszych przeglądach prasy.
Gra idzie o wielką kasę. Tu nie chodzi o nic innego, jak o korporacyjne interesy, o wycięcie konkurencji. Przecież w dobie dzisiejszej globalizacji podzespoły do samochodów różnych marek wytwarzane są przez tych samych poddostawców. Myślicie, że te dostarczane do fabryk koncernów niemieckich są lepsze, niż te do francuskich? Przecież montują je nierzadko ci sami ludzie, z takich samych elementów. Owszem, według innych projektów, ale nie przesadzajmy – przy wielkoseryjnej produkcji musi nastąpić pewna unifikacja, tak naprawdę dość daleko idąca.
Dlatego właśnie do walki zaprzęga się media. I tutaj Francuzi pokpili sprawę. Oddali większość z nich, nawet na własnym rynku, w ręce koncernów niemieckich. A naród ten ma wielkie osiągnięcia w dziedzinie kształtowania opinii publicznej, oj, wielkie… Korzysta więc ze sprawdzonych wzorców w walce ekonomicznej na wielkim motoryzacyjnym rynku, i niestety często odnosi zwycięstwa.
Jest jednak jeszcze jeden aspekt wydatków na badania i rozwój. Podawanie suchych kwot, czy nawet dynamiki przyrostu tych wydatków, to tylko jedna strona medalu. Druga kwestia, mierzalna już dużo trudniej, to efekty przynoszone przez te inwestycje. Może po prostu Francuzi osiągają większą efektywność swoich wydatków, czyli za mniejsze pieniądze uzyskują więcej? To przecież wcale nie jest wykluczone. Nie zawsze ten, kto dużo wydaje, wydaje sensownie. Niedawno słyszałem o jakimś deserze lodowym za… pół miliona euro! Tak, na lody rzucono jakieś brylanty i trochę innych pierdół. I znaleźli się oczywiście klienci – zdaje się, że głównie z Rosji i Stanów – którzy kupili takie coś. Ale czy to miało sens? Co więcej – kasa wydana na badania i rozwój zwyczajnie nie musi się zwrócić. Czasem pomysł okazuje się nietrafiony, ale kasa wydana na sprawdzenie tego już poszła. Cóż nam więc po samej informacji o wartości poniesionych wydatków?
Tak, Francuzi też pewnie nie wszystko, co im wpadnie do głowy, realizują. Pewnie część kasy tam też wpada w błoto, że użyję takiego kolokwializmu. Ale nie jest tak, że Citroën, Peugeot, czy Renault nie wydają pieniędzy na innowacje. Oni po prostu teraz wydali mniej. Ale to znaczy, że wcześniej wydawali więcej! Niemcy teraz wydali więcej, co znaczy, że wcześniej wydawali mniej, więc ich produkty do tej pory były mniej innowacyjne! Ale to jest drugie dno tego artykułu zamieszczonego na szwajcarskim wortalu. Tego już nie napisano, bo kłóciłoby się z główną tezą.
Spada więc i Volkswagenowi. Owszem, to wciąż największy koncern motoryzacyjny na Starym Kontynencie, ale nie jest tak, że główny, jedyny i najwspanialszy. Drugie miejsce wciąż zajmuje PSA Peugeot Citroën i musicie jeszcze wiele artykułów napisać, żeby obrzydzić ludziom francuskie samochody. A i tak znajdą się rzesze, które nie wsiądą do niemieckiego toczydła za skarby świata, bo nie lubią nijakości, braku polotu, przygnębiającej czerni wymieszanej z mdłą szarością i głupiego, rażącego podświetlenia zegarów ;-)
Szkoda tylko, że zaprzęga się do tego także ekonomiczne wortale, które jeszcze przed kilkoma laty uznawać można było za obiektywne. Dziś tego obiektywizmu dostrzegam coraz mniej, zwłaszcza po przeczytaniu słów „konające, niemalże uznane za zmarłe marki jak Fiat i Peugeot”…
Krzysztof Gregorczyk
Najnowsze komentarze