Jakiś czas temu, jeszcze przed erą fotoradarów w Straży Miejskiej, miałem niewątpliwą przyjemność spotkania z dwoma funkcjonariuszami. Wjechałem w pewną niewielką uliczkę, zaparkowałem przy lewym krawężniku, wysiadłem z samochodu, załatwiłem w pobliskim budynku to, co miałem załatwić, a gdy wróciłem do samochodu i do niego wsiadałem (raptem po paru minutach od zaparkowania), owych dwóch strażników podeszło do mnie i zapytało, czy mają mi wlepić mandat. Zapytałem, za co. Oni na to, że tam, kilkadziesiąt metrów za nimi, stoi znak zakazu zatrzymywania się i postoju. Cóż – to prawdopodobne – stał znak okrągły, ale takich jest co najmniej kilkadziesiąt, a ja nie byłem w stanie zgadnąć, co on przedstawia, bo był ustawiony dla samochodów jadących w przeciwną stronę. Powiedziałem więc, że nie mam obowiązku przejechania całej ulicy, ani nawet do kolejnego jej skrzyżowania, żeby sprawdzić, jakie znaki tam stoją. Jeśli chcą, bym przestrzegał zakazu, to niech go postawią również od drugiej strony ulicy. W przeciwnym wypadku nie mogą mnie ukarać. Skończyli na tzw. pouczeniu, które totalnie zlałem, bo racja była po mojej stronie; i to właśnie sprawiło, że spotkanie z funkcjonariuszami było naprawdę przyjemne :-)
Niestety przed paroma laty do wcale licznych uprawnień strażników miejskich doszło jeszcze jedno – mogą stawiać fotoradary, w tym przenośne, i karać kierowców za przekraczanie prędkości. Funkcjonariusze ochoczo zabrali się do pracy – jak donoszą liczne media, na tyle ochoczo, że nierzadko zaniedbali całe mnóstwo innych obowiązków. Bo po co się szarpać z drobnym pijaczkiem spożywającym alkohol w miejscu publicznym? Ani to przyjemne, ani bezpieczne, ani wygodne, a na dodatek kasy nie przyniesie. Co innego fotoradar. Po co sprawdzać, czy w mieście panuje porządek? Trzeba się nachodzić, napatrzeć, nawąchać. Lepiej obsługiwać fotoradar. Po co zimą sprawdzać, czy chodniki są odśnieżone, albo czy zwisające z dachów sople nie zagrażają przechodniom – to też działanie niemiłe dla strażnika, bo można się poślizgnąć, dostać soplem, czy po prostu nieprzyjemnie zmarznąć. Lepiej usiąść w ciepłym wnętrzu samochodu i patrzeć, jak stojący kilkanaście metrów dalej fotoradar przypominający kosz na śmieci wyłapuje niegrzecznych kierowców…
Dla przykładu – odkąd łódzka Straż Miejska (za lodz.naszemiasto.pl) otrzymała fotoradar, z nawiązką wyrabia narzucone przez magistrat normy finansowania miejskiego budżetu. Szkoda, że z taką gorliwością bazując jedynie na tym urządzeniu, a nie na mandatach za wykroczenia pozadrogowe. Co ciekawe uchwała Rady Miejskiej przewidywała zakup jednego fotoradaru i postawienie blisko dziesięciu masztów, które miały działać prewencyjnie. Fotoradar kupiono, ale masztów nie postawiono… Czy nie złamano w ten sposób prawa, nie wykonując uchwały RM?
Prawo jednak nader często nie ma dla strażników miejskich żadnego znaczenia. Wydaje im się, że to oni stanowią prawo. Przykładem na to może być artykuł z nieco kontrowersyjnego tygodnika „NIE”, który znaleźliśmy w Internecie i pozwalamy sobie pokazać niżej. To ewidentna kreatywna prewencja – najwyraźniej sfałszowano zdjęcie zrobione przez fotoradar, by wyłudzić pieniądze od kierowcy, który rzeczywiście przebywał w okolicach Lewina Kłodzkiego, ale fotografia najwyraźniej nie do końca przedstawia jego samochód [nieważne, że nie francuski ;-)))]. Muszę przyznać, że zaszokowało mnie takie działanie ludzi, którzy podobno mają stać na straży naszego bezpieczeństwa, a stali się maszynkami do wyciągania pieniędzy. Co gorsza – działając wbrew prawu.
Potwierdzeniem na tę opinię jest wstępniak do aktualnego „Motoru”, w którym Redaktor Naczelny tego pisma prezentuje kilka przykładów działań strażników miejskich. Okazuje się, że mandaty za wykroczenia drogowe (czytaj: przekraczanie prędkości) stanowią gros z ogółu wystawianych grzywien. Spokojnie można uznać, że ilościowo pewnie z 80%, wartościowo – znacznie więcej. Co gorsza – mandat wystawiony przez Straż Miejską w ciągu 30 dni od popełnienia wykroczenia zasila budżet lokalny, a po miesiącu – państwowy, ale strażnikom to nie przeszkadza i kasują na lokalne konta pieniądze również z mandatów wystawionych po ustawowym terminie. I nie są to odosobnione przypadki – w przywołanym w „Motorze” przykładzie była to mniej więcej połowa, jeśli dobrze pamiętam. To też jest łamanie prawa!
Pytanie, czy ludzie, którzy tworzą tą bezsensowną tak naprawdę formację, znajdują się aby we właściwym miejscu. Czy mają predyspozycje do pracy w służbie mającej być organizacją zaufania publicznego. Osobiście mam co do tego duże wątpliwości. Pomijając bowiem ewidentne przykłady łamania prawa, czy nawet jego naciągania, jak w wyżej opisanym przypadku, mam wrażenie, że jedynym kryterium przyjęcia w szeregi Straży Miejskiej jest dyspozycyjność względem poleceń wydawanych przez przełożonych. Zresztą nawet jeśli nie, to i tak po chwili służby palma co poniektórym odbija. Wydaje im się, że są panami, nadludźmi wręcz, a to już zaczyna graniczyć z faszyzmem, czy innymi totalitaryzmami. I tu już moje doświadczenie, zdecydowanie niezwiązane z wykroczeniem drogowym, czy jakimkolwiek innym.
W ostatni weekend miałem wątpliwą przyjemność pojawić się na koncercie pewnej polskiej gwiazdy muzyki rozrywkowej. Cóż – dzieci chciały panią zobaczyć na żywo, więc zabrałem moje córki i udałem się do miejskiego amfiteatru. Ścisk był spory, ale weszliśmy bez problemów. Po parunastu minutach córkom zamaniło się coś do jedzenia. Wyszedłem więc poza ogrodzenie amfiteatru, bo tylko tam mogłem kupić watę cukrową i prażoną kukurydzę. Gdy wracałem, amfiteatr zamknięto. Dopchałem się do wejścia i zacząłem tłumaczyć stojącemu przy nim strażnikowi miejskiemu, że wewnątrz obiektu są moje dzieci, na co funkcjonariusz zareagował stwierdzeniem, że ciekawy mam pomysł na wciśnięcie się na koncert. No słuchajcie – krew mnie zalała! Ja, facet niemal 40-letni, o wyglądzie dalekim od młokosa, z włosem przyprószonym siwizną i z watą cukrową w jednej dłoni i torebką prażonej kukurydzy w drugiej, chciałem się niby wepchnąć na koncert raczej młodzieżowej gwiazdy (a co tam, napiszę: Dody), choć na fana tej pani nie wyglądałem nigdy i wyglądał nigdy nie będę! Ciekawe, że kupiłem słodką watę i słoną kukurydzę, żeby spróbować wyłudzić wejście na darmowy skądinąd koncert. Rozumek pana strażnika najwyraźniej do najsprawniejszych nawet w moim małym mieście nie należy…
Facet mnie zapienił, więc tłumaczyłem mu jak krowie na miedzy, że w kilkutysięcznym tłumie w amfiteatrze moje córki będą się niepokoić, co się stało z tatą. A on na to, że to mój problem, skoro je zostawiłem bez opieki. I że mnie nie wpuści, bo mogłem nie wychodzić. Cóż – pewnie pacjent nie ma dzieci, a jak ma, to im szczerze współczuję – ojciec nie kupuje im przekąsek, bo się boi, że nie wejdzie z powrotem na koncert. Gdy zresztą wychodziłem poza ogrodzenie amfiteatru nikt mnie nie poinformował, że wejście zostanie wkrótce zamknięte.
No ale dobra – facet może dostał prikaz, żeby nikogo nie wpuszczać, więc rozkazu złamać nie chciał. Mógłbym to zrozumieć. Ale trudno mi było takie zrozumienie wykazać w momencie, gdy za płotem zostały moje dzieci. Poprosiłem więc jaśnie pana strażnika o nazwisko, bo zamierzałem na niego złożyć zażalenie – w końcu mam takie prawo. Jaśnie pan strażnik strasznie się zaperzył i powiedział, że mi nazwiska nie poda. Poprosiłem go o nazwisko jeszcze raz, a on na to, że wylegitymować, to on może mnie, a nie ja jego. Przykro mi, Jaśnie Panie Strażniku – aby przystąpić do kontroli obywatela musi się Pan najpierw sam przedstawić. Co więcej – na prośbę tego obywatela musi Pan podać swoje nazwisko nawet przed przystąpieniem do jakiejkolwiek interwencji – jest Pan funkcjonariuszem publicznym i ma Pan zasrany obowiązek podać swe dane, a nawet okazać legitymację służbową. Występował Pan w mundurze, czyli właśnie służbowo, a nie jako osoba prywatna, i jeśli Pan nazwiska nie podał, to złamał Pan prawo. Czas najwyższy się douczyć. A przede wszystkim zmniejszyć poziom swojej arogancji i jaśniepaństwa – ten mundur z głupią czapką nie oznaczają, że się jest mądrym, inteligentnym i wie się wszystko lepiej. To tylko oznaka władzy, którą chcecie, byśmy szanowali. Ale jak Was szanować, skoro tak często jesteście ignorantami, nie przestrzegacie prawa, a woda sodowa związana z nadanymi uprawnieniami uderzyła Wam do głów. Sami macie problemy z własną tożsamością, jako formacji, wydaje Wam się, że możecie tak dużo, ale w zderzeniu z realiami uciekacie się do zachowań podejrzanych, niemoralnych, a nawet niezgodnych z prawem. W dodatku nie umiecie się zachować, próbujecie być anonimowi, czyli de facto boicie się reakcji społeczeństwa na Wasze nie zawsze słuszne zachowania. To jak banda łobuzów – odważna w grupie podobnie ubranych członków grupy, w pojedynkę bezbronna i zakompleksiona.
Dlatego nie liczcie w żadnym wypadku na szacunek społeczny. Po prostu nie niego w żaden sposób nie zasługujecie, a Wasze zachowania niemal z każdym dniem przysparzają Wam wrogów, czy tylko ludzi wam niechętnych. Pamiętajcie też, że Polacy, to naród pieruńsko niepokorny i może zacząć stosować praktyki mało dla Was przyjemne. Na przykład na złość Wam zaczniemy jeździć zgodnie z przepisami ;-) i wtedy za jasną cholerę nie wyrobicie norm narzuconych Wam przez magistraty. I będzie po premii. Skończy się Eldorado, zacznie się gestapo.
A poważniej. Nieporównanie bardziej wolę policjantów. Owszem – w ich szeregach też zdarzają się dziwni funkcjonariusze, ale jest ich procentowo znacznie mniej. Policja prawa z reguły nie łamie, a już na pewno nie tak nagminnie, jak strażnicy miejscy. W dodatku ze wszystkiego musi się wiecznie tłumaczyć, a Straż Miejska sprawia wrażenie świętych krów nad Gangesem. Wciąż pojawiają się krytyczne publikacje pod adresem tej formacji, ale jeśli się coś zmienia, to z reguły tylko na gorsze. Dlatego też uznałem, że zażalenia na pana „strasznika” składał nie będę, bo to i tak nic nie da, ale przyjemności napisania powyższego tekstu odmówić sobie nie mogłem.
Życząc Wam jak najmniej kontaktów z miejskimi strachami
pozdrawiam Was serdecznie
Krzysiek Gregorczyk
P.S. Powyższy tekst dedykuję szczególnie Władzom Samorządowym oraz Straży Miejskiej w Kraśniku
Najnowsze komentarze