Tegoroczny ZŁOMBOL, czyli rajd starych samochodów o peerelowskim rodowodzie, będzie miał francuski akcent. Samochodem, któremu kibicujemy w jeździe z Katowic do Lloret de mar przez Czechy, Słowację, Węgry, Słowenię, Włochy, Monaco, Francję aż do Hiszpanii jest Le Żuk. Jego załoga nazywa się Grzmiący Rydwan, a przewodzi jej Piotr Biegała, niegdyś działacz klubu Cytrynki.
Czy trudno mu było zamienić piękną cytrynkę na starego Żuka? Przecież to tak jak zamienić piękną, młoda kobietę na starą babcię? „Raczej to zamiana pięknej młodej kobiety, na starego, śmierdzącego, wąsatego faceta” – twierdzi Piotr. A my przyznajemy się. Właśnie takie coś w tym roku wspieramy, bo nasz portal jest jednym z darczyńców. Kibicujemy więc załodze Grzmiącego Rydwanu. Ale… to nie jedyna francuskość w biorącym udział w ZŁOMBOLU 2014 Le Żuku.
Pomysł na ZŁOMBOL, czyli charytatywny rajd starych samochodów, powstał wiele lat temu w Katowicach. Pomysłodawcy wyszli od chęci kupna starego PRL-owskiego auta. Potem w swoich marzeniach przejechali nim kilometry ponad jego możliwości aż doszli do wizji przejazdu z Katowic do Monaco pod Casino Monte Carlo i przekazanie zdziwionemu Bojowi kluczyków od fiata 126p. I tak się zaczęło. Powstał najbardziej zwariowany rajd samochodowy, którego celem jest dojechanie do mety i powrót do domu. Na czym polega charytatywność? Oto uczestnicy, jadący na własny koszt, zbierają pieniądze na dzieci ze śląskich domów dziecka. Jak? Każdy może wykupić fragment biorącego udział w rajdzie samochodu, aby napisać coś na nim lub umieścić logo swojej firmy, a nawet przykleić zdjęcie. Najpierw każda załoga wpłaca 200 złotych wpisowego i już to idzie na dzieci, potem sprzedaje powierzchnię na samochodzie darczyńcom. Aby zostać dopuszczonym do startu – musi uzbierać od darczyńców minimum 1000 złotych. W tym roku w ZŁOMBOLU weźmie udział ponad 260 załóg.
Pomysł Piotra na wzięcie udział w ZŁOMBOLU był stary, jak sam ZŁOMBOL. Teraz jednak Piotr postanowił wcielić go w życie. „Sprawdziłem, co jest potrzebne, by to zrobić, przeliczyliśmy środki i możliwości i zaczęliśmy szukać odpowiedniego auta.” Pod domem Piotra, na warszawskim Grochowie, stały samochody, które „łapały się” wiekiem, ale niestety nie konstrukcją i parametrami. Nie były to po prostu PRL-owskie złomy, a raczej zachodnie marzenia szaraków z PRL. Najpierw Piotr myślał więc o Polonezie, ale z tą marką nie miał żadnych wspomnień. Potem był pomysł na Nysę, bo ojciec Piotra prowadził piekarnię i miał Nysę. „Niestety Nysa była poza zasięgiem moich możliwości” – wyznaje. Koszt Nysy to ponad 8 tysięcy złotych. A takiej do remontu ponad 3000 zł. Żuk był tańszy, bo Żuków wyprodukowano o 200 tysięcy więcej.
„Z Żukiem jest łatwiej – twierdzi Piotr, – bo jest to, to samo podwozie, co Nysa. Zawieszenie to samo i rama podobna. Oba samochody wywodzą się z Warszawy i różnią tylko nadwoziem i detalami.” Żuk zakupiony przez Piotra kosztował 950 złotych. „Choć jest to Żuk z samego końca produkcji” – zaznacza nowy właściciel i informuje, że produkcję Żuków zakończono 13 lutego 1998 roku, a jego żuk jest właśnie z lutego. „Żuków wyprodukowano rzekomo 587500 sztuk – mówi Piotr. – Mój ma numer 587709, a numer ostatniego Żuka, który zszedł z taśmy produkcyjnej, a teraz stoi w muzeum pod Kielcami ma końcówkę 587818.”
Zanim Żuk stał się Le Żukiem był zwykłym TOWOSEM, czyli wersją A07 przeznaczoną do przewozu towarów i osób.
Co trzeba było zrobić, by TOWOS powoli stawał się Le Żukiem? „Najważniejsze były zmiana przednich hamulców z bębnowych starożytnych na nowoczesne tarczowe – mówi Piotr i spokojnie wyjaśnia. – Le Żuk będzie jeździł po górach, a tarczowe szybciej się chłodzą i trudniej je przypalić. Na dodatek skuteczniej hamują, co w ruchu ulicznym też ma znaczenie. Na szczęście okazało się, ze do Żuka pasują hamulce od Lublina, czyli następcy Żuka. Drugą ważna przeróbka to skrzynia biegów. Znów przydały się rozwiązania z Lublina i tak oryginalna skrzynia czterobiegowa z Żuka, została zastąpiona pięciobiegową skrzynią z Lublina.”
Le Żuk zyskał też 30 kilogramów materiałów wygłuszających, by zrobiło się w nim przyjemnie cicho. „No… może nie zupełnie cicho, ale o wiele ciszej niż w zwykłym Żuku – wyjaśnia Piotr” Ogólnie z auta usunięto niemal całe fabryczne wykończenia i wyposażenie. W ciągu pół roku TOWOS przeszedł cały cykl przeróbek zamieniających go w wygodne auto wyprawowe.
Ponieważ ZŁOMBOL to rajd ekstremalny, którego organizatorzy nie zapewniają uczestnikom ani lekarzy ani psychologów ani nawet pomocy technicznej, więc załoga Le Żuka bierze zestaw naprawczy i liczy przede wszystkim na siebie.
Oryginalny Żuk nigdy nie rozwijał dużej prędkości. Silnik o pojemności 2,4 litra maksymalnie wyciąga ok. 95 km/h. Taki pojazd na autostradzie jest raczej zawalidrogą, dlatego Grzmiący Rydwan będzie poruszał się bocznymi drogami. By zminimalizować ryzyko problemów wymienione zostały koła, które zastąpiono kołami od Suzuki Vitara. „Wyeliminowałem opony dętkowe” – mówi Piotr i śmieje się, że sensację na ulicach wzbudza zwłaszcza zapasowe koło na tylnych drzwiach.
Auto serwisują majstrowie pojazdów francuskich marek. Dzięki temu Le Żuk staje się Le Żukiem, a nie jest nadal zwykłym Żukiem. Ma bowiem mnóstwo francuskich części. I tak…
Wszystkie fotele, (a jest ich pięć), to fotele przednie z Citroena BX w wersji GTi. Z BX są także podłokietniki i dodatkowy wentylator z chłodnicy. Zbiorniczek spryskiwacza i pompka są z Renault Clio. Lusterko wsteczne i osłony przeciwsłoneczne są z C5, siłownik tylnych drzwi i schowek przed pasażerem z Citroena Xantii. Zaciski hamulcowe i klocki hamulcowe z Renault Laguna. A panel kontrolek z Renault Twingo.
Ale Le Żuk, to nie tylko francuskie części, czy części samochodowe w ogóle. Drabinka na tylnych drzwiach jest na przykład z… IKEI i pierwotnie była stojakiem na płyty CD i DVD – kilka spawów, cięć i gotowe.
Le Żuk cały czas jest jeszcze przerabiany i testowany na stołecznych ulicach. Trwają prace nad deską rozdzielczą, która będzie połączeniem tradycji z nowoczesnością. „Po lewej będą zegary z Warszawy – mówi Piotr i wyjaśnia: – Montowano je kiedyś w Żukach. Po prawej będzie dziesięciocalowa nawigacja. Będzie też kamera cofania i parę innych rzeczy. Czujniki parkowania chyba też zamontuję. Jednak to jest auto trudne w manewrowaniu, zwłaszcza że nie ma wspomagani..”
Co stanie się z Le Żukiem, gdy wróci ze ZŁOMBOLA? „Wtedy przejdzie kolejną kurację – mówi Piotr. – Plan jest taki, by dostał zawieszenie od LandRovera. Chcę osiągnąć sytuację, kiedy będzie on naprawialny poza granicami Polski. Wmontuję mu też ogrzewanie webasto. Po prostu chcę, by w przyszłym roku Le Żuk pojechali do Uzbekistanu i to już nie w ramach ZŁOMBOLA, ale prywatnie.” Na razie jednak trwają prace przygotowawcze do ZŁOMBOLA 2014. Koszty przerobienia Żuka na Le Zuka już wyniosły kilkanaście tysięcy. Piotr ma jednak nadzieje, że „dwójka na przód nie wskoczy”. Rajd rozpoczyna się 13 września, a my już teraz trzymamy kciuki za podróżującą Le Żukiem pięcioosobową załogę Grzmiącego Rydwanu.
Oficjalna strona ZŁOMBOLA: http://zlombol.pl
Oficjalna strona załogi grzmiący rydwan: http://grzmiacyrydwan.blogspot.com/
Najnowsze komentarze