Kontynuujemy naszą wyprawę Peugeot 5008 po Turcji. Tym razem dojeżdżamy już do zachodniej części tego kraju. Ignorujemy turystyczne wybrzeże i szukamy zabytków.
<<< Część 9 – jadąc nad zachód Turcji.
Nocowaliśmy w milionowej metropolii Kayseri. Dwugwiazdkowy hotel Asberlin w samym centrum oferował małe pokoje z mikroskopijnymi łazieneczkami. Równo o piątej rano obudził nas śpiew z pobliskiego minaretu. Budzenie okazało się skuteczne. Ernest nadawał do Polski kolejną, już przedostatnią relację, a my w tym czasie zajadaliśmy przysmaki w hotelowej restauracji. Była i pyszna czarna herbata i szeroki wybór warzyw a na deser można było spróbować arbuza. Cieszył się on dużą popularnością bo zawartość całej tacy zniknęła w kilka minut. Jedliśmy też ciekawe pieczywo, oprócz znanego już nam chleba pita, były ogromne pajdy chleba mocno podobnego do naszego wiejskiego. Smaczne jedzenie nie pozwalało zbyt szybko wstać od stołu.
Peugeoty cierpliwie czekały przed hotelem. Około 9.15 lokalnego czasu ekipa wsiadła w końcu do samochodów i ruszyliśmy na poszukiwanie paliwa. W Kayseri jest siedem stacji BP, ale tylko jedna z nich oferuje obsługę Routex. Obsługa okazała tradycyjne zdziwienie na widok karty, ale zaledwie w ciągu pół godziny uporała się z tym problemem. Obyło się bez telefonu do przyjaciela. Kupiliśmy kilka podróżnych drobiazgów i koncentrat płynu do spryskiwacza. Tutaj nie ma bowiem w sprzedaży popularnych u nas płynów, są tylko koncentraty, które należy mieszać z wodą.
Ruszamy w stronę miejscowości Derinkuyu. To właśnie tam znajduje się słynne podziemne miasto. Już wychodząc z niego, mocno zmęczeni, zastanawialiśmy się czy to był dobry pomysł. Ale na razie jedziemy szeroką drogą, w każdą stronę dwa pasy. Wzgórza tu są mniejsze niż na wschodzie, ale i tak droga wije się poprzez doliny, dostarczając niezapomnianych wrażeń wzrokowych. Pierwsze miasto na naszej drodze – chociaż tutaj nie stajemy – to Nevsehir. Nad nim góruje sporych rozmiarów twierdza, z obowiązkową turecką flagą. Na wzgórzach poniżej przycupnęły setki domków, do których dojeżdża się wąskimi dróżkami. Mijamy to wszystko i pędzimy do podziemnego miasta. Po drodze mijamy jeszcze opuszczoną miejscowość na zboczu góry.
Tutaj osunęła się ziemia i mieszkańców wysiedlono. Dojeżdżamy do Derinkuyu, angielskojęzyczne znaki kierują nas na parking. Najpierw powitanie z folklorem kupieckim, liczne stragany wypełnione są figurkami, naszyjnikami i dywanami. Tylko wprawne oko rozróżni ciekawe, oryginalne produkty od masowej tandety. Nie reagujemy na zaczepki, bo przyjechaliśmy zwiedzać. Zaciekawienie budzi tablica rejestracyjna Bilety są drogie jak na Turcję, po 15 lira. Na drzwiach wejściowych ostrzeżenie – osoby z astmą, nadciśnieniem i lękiem przed zamkniętymi przestrzeniami nie powinny tu wchodzić. Schody wiodą nas w dół a potem zaczyna się już właściwie miasto. Korytarze, komnaty, tunele wentylacyjne, setki metrów wykutej skały, ogrom pracy wykonanej przez tysiącem lat. To robi na nas ogromne wrażenie.
Chodzimy, czasem wyprostowani, czasem skuleni prawie na klęczkach, dziesiątki metrów w dół, potem w górę. Budowniczowie miasta bardzo sprytnie zaprojektowali system drzwi – są to ogromne okrągłe skały, którymi można sterować wyłącznie od wewnątrz, Wróg nie ma szans wejść. Schodzimy coraz niżej, w środku jest coraz chłodniej. Miasto jest potężne, można zwiedzać tylko jego niedużą część. Po pół godziny wędrówek ciasnymi korytarzami większość z nas ma dość. Mieszkańcy tego miejsca musieli być wyraźnie niźsi od nas. W końcu dostrzegamy wyjście i z radością witamy palące słońce. Po mroku podziemi i chłodzie, jest to dla nas prawdziwa ulga.
Idziemy do samochodów, a po drodze z ciekawości zaczepiamy sprzedawcę. o cenę ręcznie tkanego kilimu. Propozycja do negocjacji to 170 lira. Dzisiaj jest mało turystów, więc i chęć do targów jest większa, ale rezygnujemy i wyjeżdżamy w kierunku Ankary. Przekroczyliśmy właśnie magiczne 6 tysięcy kilometrów od dnia naszego wyjazdu z Warszawy. Komputer pokładowy Peugeota 5008 pokazuje średnie spalanie na tym dystansie 7,6 litra na kilometrów (1.6 HDi, 110 KM) przy średniej prędkości 75 km/h przez całą trasę. Paliwa mamy prawie pod korek, czas w trasę. Do Ankary 330 kilometrów. Po drodze jeszcze raz jedziemy przez Nevsehir, tym razem przez centrum. Obserwujemy życie tego miasta. Mnóstwo ludzi, cały czas ruch. Setki knajpek, sklepików, punktów usługowych. Ludzie siedzą w parku na kocach i coś jedzą. Tak było we wszystkich tureckich miastach do tej pory. Czuje się życie, rozwój. Mnóstwo dzieci, młodzieży. Jedziemy w kierunku autostrady na Ankarę, już z prędkością autostradową.
Jak spędziliśmy siedem dni za kierownicą i jako pasażerowie 5008? Peugeot stał się naszym drugim domem, jedziemy nim po kilkanaście godzin na dobę. Poznaliśmy wszystkie zalety tego komfortowego samochodu, który na takim wyjeździe sprawdza się doskonale. Na nowo odkrywamy przyjemność podróżowania. Zza szyb auta obserwujemy zmieniający się krajobraz. Przez sześć tysięcy kilometrów samochód spisuje się na medal. Jest szybki, ekonomiczny i wygodny. W sam raz na długie wypady w kraju albo na krańce świata, tam, gdzie można dojechać samochodem. A na razie pędzimy na północny zachód i jesteśmy coraz bliżej Polski. I coraz bliżej Europy, bo do tej pory jeździliśmy po Bliskich Wschodzie. W ciągu tych kilku dni zdążyliśmy objechać całą Turcję. Odwiedziliśmy Gruzję, byliśmy przy granicach Turcji z Armenią, Iranem, Irakiem i Syrią. I mamy nadzieję tu wrócić, bo chociaż nasza podróż jeszcze trwa, to już tęsknimy za urokami Wschodu.
Droga do Ankary jest szeroka ale wyboista. Jedziemy więc z umiarkowaną prędkością, wyprzedzając liczne ciężarówki oraz samochody osobowe, w których widzimy biznesmenów. Po drodze mijamy jezioro, które ma niesamowitą barwę. Biało – czerwono – niebieski. Znajdujemy zjazd i samochody po chwili parkują na granicy soli. Zastygamy zauroczeni tym co widzimy. Gdyby nie słońce, które sprawia, że czujemy się jak na patelni, moglibyśmy tak stać i patrzeć bez końca. Robimy zdjęcia, a potem idziemy do samej wody. Płycizna ciągnie się przez kilkaset metrów. Biała substancja to oczywiście sól, co sprawdzamy organoleptycznie. Jednym z samochodów wjeżdżamy na wyschniętą sól. Po chwili opony robią się białe. Pasują do koloru nadwozia. Polecamy to miejsce, leży w odległości zaledwie 160 km od Ankary. Warto tu przyjechać. Gdyby nie spora odległość, którą mamy do pokonania, zostalibyśmy tu dłużej.
Po drodze spotykamy patrol policji drogowej. Tureccy mundurowi mają ciekawy system pomiaru prędkości. Otóż ustawiają dwa radiowozy. W pierwszym siedzi policjant z radarem i spokojnie mierzy prędkość przejeżdżających aut. Nie zatrzymuje ich. Kilka kilometrów dalej jest drugi radiowóz. Policjanci dostają informacje o jadących samochodach przez radio. I zatrzymują tych, którzy wcześniej przekroczyli prędkość. Pomysłowe i skuteczne. Natomiast jedno trzeba Turcji przyznać – nie ma tu zbędnych ograniczeń ani przeszkód dla kierowców, których pełno pojawiło się w Polsce. Tam gdzie można, obowiązuje odpowiednia prędkość i nikt zza krzaka nie poluje, żeby złapać kierowcę.
Turcy są poza tym dość dobrymi kierowcami, wbrew obiegowym opiniom, poza Stambułem jeżdżą raczej spokojnie a już na pewno każdy, kto był chociaż raz autem w Warszawie, nie będzie miał problemu z jazdą. Należy jedynie zwrócić uwagę na to, że kierunkowskazy są używane sporadycznie, bardziej przydaje się klakson i mrugnięcie długimi światłami. No i co ważne, kierowcy ostrzegają się przed policją. Jeśli jedziesz turecką drogą i kierowcy z przeciwka intensywnie mrugają (przynajmniej co drugie auto), to znaczy, że na drodze jest patrol.
Po drodze zatrzymujemy się na parkingu ze stacją benzynową. Chcemy chwilę odpocząć i coś zjeść. Odpoczynek nam się przyda, bo jedziemy z Kapadocji, a to już dobrze ponad 500 kilometrów jazdy. Tankujemy też nasze auta, tym razem nie ryzykujemy nieszczęsnego BP, tylko płacimy kartą Visa. Na żadnej stacjinie było problemu z Visą elektroniczną i ten sposób płacenia możemy spokojnie polecić. 60 litrów paliwa to wydatek około 160 lira, czyli nieco ponad 330 złotych. Potem idziemy coś zjeść do ogromnej restauracji obok. Ceny są nieprzyzwoicie wysokie. Za skromne danie od osoby życzą sobie 10 – 15 lira. Smak oraz ilość potrawy nie odpowiada zupełnie tej cenie, wschód Turcji nas mocno rozpieścił pod tym względem, tam ceny były jednak inne. Przy kasie okazuje się, że żadna polska karta nie działa. Pan kasjer z uśmiechem proponuje kartę turecką, ale takiej oczywiście nie mamy. Płacimy gotówką. I ruszamy w drogę.
Do Stambułu mamy jeszcze 190 kilometrów. Mając zatankowane samochody nie mamy problemu z szybką jazdą. Prędkość oscyluje wokół 130 km/h a ruch staje się coraz większy. Mijamy dziesiątki autokarów i ciężarówek, jedzie też sporo aut osobowych. Droga nadal zachwyca, prowadzi bowiem wyżyną, wokół zielone wzgórza, doliny, małe i większe jeziorka. Widoki bajeczne i trudno mówić o tym, że autostrada jest nudna. Obserwujemy kolejne parkingi i miejsca odpoczynku na autostradzie, jak są dobrze zorganizowane i rozbudowane. Są znacznie większe od polskich. Często trafiają się duże sklepy samoobsługowe, w których można zaopatrzyć się w słodycze, jedzenie oraz inne produkty, przydatne w domu i podróży.
Wróćmy do samochodu. Peugeot 5008 z silnikiem 1.6 HDi spala przy prędkości 130 km/h około 6,5 litra paliwa na 100 kilometrów. Oczywiście pod warunkiem, że teren jest równy. Nasza średnia to litr więcej, musimy jednak uwzględnić fakt, iż sporą część naszej trasy pokonywaliśmy przez góry. Dyskutujemy o samochodzie i dochodzimy do wniosku, że zawieszenie zaprojektowano pod kątem zapewnienia zarówno bezpieczeństwa jak i komfortu. Trudno jest te dwie cechy pogodzić. My, jadąc kilka tysięcy kilometrów po najróżniejszych drogach, przekonaliśmy się o tym, że zawieszenie Peugeota 5008 jest odpowiednio miękkie, ale jednocześnie przyjemnie sprężyste. Samochód, nawet przy dużej prędkości, nie pochyla się nadmiernie na łuku drogi a kierowca bez problemu kontroluje jego zachowanie. Układ kierowniczy daje odpowiednią ilość informacji o drodze, precyzyjnie przekazując działanie kierowcy na koła.
Układ napędowy to również skrzynia biegów. W naszym samochodzie jest sześciobiegowa i dobrze współpracuje z silnikiem. Przy trzech tysiącach obrotów jedzie się z prędkością około 130 km/h, spalanie jest wtedy na stosunkowo niskim poziomie a do wnętrza nie dochodzi dźwięk pracującej jednostki napędowej. Karoseria 5008 generuje mało szumu, nawet jadąc z bardzo dużymi prędkościami, w środku da się spokojnie rozmawiać, bez podnoszenia głosu. Dwie cechy samochodu można by poprawić w jego kolejnych wersjach. Pierwsza to miejsce na napoje z przodu i z tyłu, tego nam bardzo brakowało ostatnio, gdy butelki i kubeczki wędrowały po kieszeniach w drzwiach.
Druga rzecz to rozmiar schowka przed pasażerem. Jest on skonstruowany w taki sposób, że zapewnia stosunkowo mało miejsca. Zmieszczą się okulary i mały atlas, ale gdy chcemy tam dołożyć kilka płyt CD, to możemy mieć problem. Na słowa uznania zasługuje za to układ spryskiwaczy. Przez ponad tydzień, korzystając kilka razy dziennie ze spryskiwania szyby, zdążyliśmy zużyć zaledwie dwa litry płynu. Dolewanie okazało się niepotrzebne. To zasługa dysz pracujących pod wysokim ciśnieniem. Nawet przy dużej prędkości płyn trafia na większość szyby. To może oczywiste sprawy, jednak nie wszyscy producenci o to dbają.
Dzisiejszy dzień to długa podróż z południa na północ Turcji. Jedziemy szybko, ale wjazd do europejskiej części Stambułu zamienia się w blisko czterogodzinny korek. Na zmianę jedziemy, śpimy, zamieniamy się za kierownicą. Około północy docieramy do hotelu Nil w jednej z dzielnic miasta, padamy i zasypiamy natychmiast. Jutro przygody w Stambule, ostatni dzień naszego spotkania z Turcją.
>>> Peugeot 5008 w wielkiiim mieście czyli Stambule
Tak wyglądała nasza dłuuuuga trasa dzisiaj:
Najnowsze komentarze