Ileż to się naczytamy o wyjątkowej awaryjności samochodów francuskich marek! Niemal każde medium w tym kraju zajmujące się choć trochę motoryzacją, musi co jakiś czas dokopać jakiemuś francuskiemu samochodowi. Czy słusznie?
Niewątpliwie poziom wyposażenia samochodów francuskich jest – w stosunku do konkurencji – wysoki. Tak jest od ładnych dziesięciu lat, choć powoli i inni dają już sporo w standardzie. Niemniej jednak trudno zaprzeczyć temu, że w tym zakresie to Francuzi są awangardą. A nowinki i ogólnie wysoki poziom wyposażenia mogą kosztować koncerny częściową utratę twarzy. Dlaczego? Ano na skutek tego, że im więcej elementów, tym prędzej coś się może zepsuć. Normalna zasada wynikająca ze statystyki. Jak czegoś nie ma, to po prostu nie może się zepsuć.
Nie będę tłumaczył jednak w ten sposób awaryjności francuskich aut. Co więcej – nie zamierzam tego w ogóle negować. Owszem – zepsuć się może wszystko, jeśli tylko w samochodzie jest. Uważam jednak, że niesprawiedliwie nagłaśnia się w Polsce głównie przykłady awarii, jakie przydarzyły się Citroënom, Peugeotom, czy Renault.
Z pewnością wielu z Was słyszało o tym, jak to we Francji zaciął się komputer Renaulta i kierowca nie tylko nie mógł zatrzymać auta, ale nie mógł zmniejszyć jego prędkości, a ta oscylowała według legend w okolicach 200 km/h. Cóż – media rozpisywały się o tym szeroko i nie chce mi się do tematu wracać.
Trudno było też nie trafić – i tu lekki szok – na relację z problemów pewnej Pani z naszego pięknego skądinąd kraju, która dosłownie użerała się z serwisem Mercedesa i to któregoś z tych droższych nawet. Owszem – tu było sporo przekazów medialnych. Mercedes jednak jest jedną z wiodących firm motoryzacyjnych świata i również naszpikowany jest elektroniką, z czego swego czasu mocno śmiał się Jeremy Clarkson w jednym z odcinków „Top Gear”. Skądinąd słusznie. Ale w Polsce takie prześmiewcze reakcje niemal się nie zdarzają. Mniejsza o to.
Rzadko się niestety zdarza, żeby krytykowano w Polsce awaryjność niemieckich samochodów. A zdarza się i to nie tylko w drogich modelach BMW, czy Mercedesów. Niedawno znajomy opowiadał o swoim znajomym, który w ciągu niespełna roku i przebiegu coś koło 20 tys. km bywa w serwisie VW tak często ze swoim Touranem, że pracownicy już się z nim nawet nie żegnają ;-) Samochód na gwarancji, a wciąż coś z nim jest nie tak.
Znam też przypadek nowiutkiego Focusa, w którym przy przebiegu 6 tys. km skrzypi fotel kierowcy, a jeździ nim człowiek o normalnej budowie ciała. Wydawałoby się, że taki drobiazg nie powinien się przytrafić tak znakomitej marce, jak Ford. Ciekawe, czy to przypadek jednostkowy, czy jest ich więcej…
A teraz rzecz o BMW. O drogim BMW. Owszem – potwierdzającym tezę o tym, że w wypasionych autach ma się co psuć. Mimo wszystko jednak warto poczytać, co o swoim aucie wypisuje jego niespecjalnie szczęśliwy właściciel. Stronę temu poświęconą znajdziecie tutaj. No muszę przyznać, że podziwiam właściciela…
Niestety – to francuskim samochodom przypięto łatkę awaryjnych. Jak widać – trudno jednak tą tezę udowodnić. Sam miałem dwa Citroëny Saxo, od kilku lat mam Xantię i na dodatek od niemal 1,5 roku C2. Nie mogę stwierdzić, by były to awaryjne samochody, a naprawdę intensywnie je swego czasu eksploatowałem. Teraz jeżdżę już dużo mniej. Żadna z moich Cytrynek nie sprawiała mi kłopotów, nie kosztuje w serwisie (autoryzowanym!) jakichś kosmicznych pieniędzy. Wygląda więc na to, że awaryjność „francuzów” jest bardziej mitem, niż rzeczywistością. Pisaliśmy już zresztą o tym i musimy przyznać, iż ów artykuł cieszył się wśród Was sporym powodzeniem.
Walczmy więc z mitami, bo psują się wszystkie samochody i wcale nie tak rzadko dotyczy to także tak wielbionych przez naszych rodaków produktów z Niemiec. A firmy francuskie, zwłaszcza Renault (czemu poświęcimy wkrótce znowu nieco miejsca) coraz bardziej dbają o jakość swoich produktów. I nawet tanie modele nie sprawiają problemów!
Krzysiek Gregorczyk
Najnowsze komentarze