Citroën BX w wersji 4×4 a właściwie dwa – jeden w wersji hatchback a drugi kombi, wspierane przez Francuskie.pl, jadą w rajdzie Budapeszt – Bamako. Tym razem załogi się rozdzieliły, bo wcześniej w jednym z nich zerwał się rozrząd. Teraz już wszystko naprawione i jedna załoga goni drugą. Lekko nie jest. Warto przeczytać do końca, bo zobaczycie jak wygląda guziec, taka świnia z Afryki.
Zacznijmy od Piotra Biegały. Dzisiaj rano otrzymaliśmy informację, że załogę czarnego BX’a, zwanego Grzmiącym Rydwanem, dzieli od rajdu zaledwie 250 kilometrów. O tym co się działo wcześniej opowiada Piotr:
Tak nasi uczestnicy bawili się dwa dni wcześniej – 50 kilometrów wzdłuż morza po rajskiej plaży
Minęły 24 godziny w Nawakszut w Maureanii. Nasz Citroën żyje, jest sprawny a my wyspani i gotowi do jazdy. Wczoraj cały dzień spędziliśmy w bardzo czystym (jak na Afrykę to bardzo nietypowe) warsztacie, najpierw szukając całości usterki, sprawdzając pozostałe elementy silnika, a potem seria wycieczek po części do takich miejsc że bez lokalnego przewodnika nie ma co się tam zapuszczać. Pyras szybko zakupił odpowiedni wałek rozrządu, do tego klej do gwintów i resztę dnia składał górę silnika.
Jeżeli sądzicie że to koniec i nie było emocji, to oczywiście się mylicie;-) Były i to solidne. Bo okazało się że pasek rozrządu jaki mamy na zapasie jakimś cudem ma 140 zębów, a potrzebujemy taki na 136. Kolejna wycieczka na zakupy i czas. Wiedzieliśmy że granica jest do 18:00 i chcieliśmy zdążyć, ale co nagle to po diable. Kiedy pasek był już założony, wszystko poskręcane, założone osłony, przyszedł czas na założenie obudowy filtra powietrza i podpięcie snorkela. No i wtedy przypomnieliśmy sobie czym mógł być ten dziwny dźwięk który raz słyszeliśmy podczas holowania w nocy. To zapomniana przez nas obudowa leżąca na dachu – odmaszerowała w niebyt… W tym miejscu jest niecenzuralne słowo, a właściwie cała wiązanka.
Znowu wycieczka po graty. Zdobyliśmy obudowę, nieco inną, ale od czego jest nóż, taśma i wyobraźnia. Po 20 minutach pasuje jak złoto. Kończymy składanie wiedząc już że nie ma szans na granicę. Podobno otwarta dla rajdu całą dobę, ale TIA więc nie ryzykujemy. Szybka akcja na booking i mamy apartament za 45 euro / doba. Do tego kilometr od warsztatu. Zostawiamy auto w bezpiecznym miejscu i udajemy się na zasłużony odpoczynek, oraz przede wszystkim prysznic.
Jak wygląda spalanie? Załadowany samochód pali około 8 litrów ropy na 100 kilometrów. To szacunkowo.
Śladami rajdu – mamy 450 kilometrów żeby do nich dojechać
Dzisiaj rano udało się pokonać granicę mauretańsko – senegalską. To kupa papierów i wszędzie płacenie, ale jak to mówią chciało się pojechać do Afryki to płać i płacz. W momencie gdy publikujecie tą relację ekipa Grzmiącego Rydwanu ma jeszcze około 450 kilometrów do rajdu (który znajduje się w miejscowości Tambacounda) i powinniśmy do niego dojechać około 4 rano. Zestaw świateł na dachu będzie ostro pracować – uśmiecha Piotr Biegała.
A jak wyglądał dzień załogi Latającego Dywanu Tomka Nowaka?
Wjeżdżamy do Senegalu, i co ? Nie uwierzycie, wita nas Senegalczyk pobierający opłaty za przejazd przez tamę przed posterunkiem granicznym (dla przypomnienia zbudowany za unijną kasę). Opłata 400CFA (w przeliczeniu ok.6euro) – pan przyjmuje myto wyłącznie w euro i wg jego przelicznika to równa dyszka, na CFA (franki afrykańskie patrzeć nie chce). co zrobisz biały człowieku? Szybko płać – bo kolejni w kolejce czekają.
Wbijamy na posterunek graniczny, tym razem w komplecie, do okienka, gdzie Pan sprawdza paszporty, nasze odciski, i nagrywa nasza twarz kamerka do systemu. Poszło sprawnie.
Za posterunkiem, pomocnik organizatora, kieruje nas do namiotu, gdzie stajemy w kolejnej kolejce po wizy wjazdowe do Gwinei, gdzie wjedziemy za kilka dni, idzie to całkiem sprawnie, Panie wiedza co robią, mają wszystko pięknie posortowane. Wiza wielkości kartki A4 ląduje luzem w moim paszporcie, trzeba pilnować, żeby nie zgubić, bo to nie są tanie rzeczy. Tomek w tym czasie dobija powietrze w kolach, bo na drogę gruntowa zmniejszyliśmy ciśnienie żeby nie zabić zawieszenia na tarce.
W tym momencie informuję chłopaków, że idę po kartę SIM, przecież blokada komunikacji nie będzie trwała wiecznie. Kontakt ze światem zewnętrznym musimy mieć, wcześniej czy później odblokują. Oni zostają sami, i chyba musiało cos się wydarzyć, bo jak wróciłem to już nie siedzieli w aucie, tylko w namiocie gdzie wydawano wizy. Potem mi powiedzieli, ze zostali otoczeni przez milion dzieci, które cos chciały. musieli zamknąć okna, a ze na zewnątrz, było ze 40 stopni, to by się biedaki ugotowali. a może już nie mili siły patrzeć na tez smutne dzieciaki. W namiocie organizatora dostajemy jeszcze ulotkę, że biwak nie jest w zaplanowanym miejscu, tylko w nowej lokalizacji, ze względu na niespokojną sytuację.
7km dalej zajeżdżamy na biwak w polu, gdzie rozstawiony jest namiot, bar z zimnym piwem, lokalnym żarciem. Potem się okazuje że mała butelka podłego piwo kosztuje tylko 5 euro. Rozbijamy się kolo naszych przyjaciół z Pajero, oni przyjechali na kamping 3 godziny szybciej, jakimś cudem udało im się przejechać granice wcześniej – jak jeszcze nie było ludzi i był prąd. Z radości wypili cały baniak soku z jabłek.
Rozbiliśmy namioty, i zaczęliśmy przygotowywać jedzenie, w międzyczasie próbowaliśmy się skontaktować z ekipa Grzmiącego. Dowiedzieliśmy się, że uszkodzenia nie są strasznie, wszystko wymienione, pojechali odpocząć do hotelu i jutro będą nas gonić. Po zmierzchu dojeżdża do nas ekipa z Berlingo, oni zamiast wg zaleceń organizatora żeby jechać od razu na biwak, pojechali na obiad i się zatowarować w Saint Louis.
Godzinę odnajduje nas kolejna polska ekipa – Michał i Martyna. Michał nas informuje że gdy wjeżdżali na biwak, pobrano od nich opłatę 20 euro, o czym nie było nigdzie mowy. W zamian dostali jakaś naklejkę, potwierdzającą, że oplata za biwak została uiszczona… Do 2:30 w nocy Węgrzy grali na akordeonach, rozbili się jak na złość kolo nas. Jedyna ekipa od której staramy się trzymać z dala. Tym razem nie wyszło.
Zaczynamy się powoli zastanawiać, czy korzystać z biwaków organizatorów, czy po prostu nie rozbijać się na innych campingach czy tez w hotelach, skoro za zasrane pole trzeba płacić, to może lepiej dołożyć kilka groszy i mieć bieżącą wodę. Cały ten obwoźny festyn zaczyna mnie powoli irytować. A w nocy odwiedziła nas senegalska Chewbacca, można było ją aktywować banknotem 10 euro, zjadała je niczym wpłatomat.
Nasze załogi przejeżdżały przez park narodowy, w którym można było spotkać mnóstwo zwierząt, wśród nich znanego w Polsce z pewnego filmu guźca. Oto zdjęcie autorstwa załogi Latającego Dywanu!
BX i majestatyczny baobab
Linki do wszystkich części niezwykłych opowieści o wyprawie do Afryki:
Książkę autorstwa Piotra Biegały z kronikarskim zapisem wyprawy z 2016 roku Żukiem pobierzecie w formie ebooka lub znakomitego audiobooka na stronie Lezuk.pl.
Zastępca redaktora naczelnego. Autorka artykułów, testów, relacji z wydarzeń motoryzacyjnych, poszukiwaczka ciekawostek. Miłośniczka podróży a w szczególności wędrówek górskich.
Najnowsze komentarze