Dwa polskie Citroëny BX z napędem na wszystkie koła jadą w rajdzie Budapeszt – Bamako. Wczorajsze dramatyczne wydarzenia mogły oznaczać dla jednej z załóg koniec marzeń o dotarciu do Freetown w Sierra Leone. Samochód udało się jednak naprawić. Oto relacja Piotra Biegały z wczorajszej nocy i dzisiejszego dnia.
Rajd Budapest-Bamako to nie jest zabawa dla tych którzy lubią poranną kupę na porcelanie, do tego kawkę z expresu i prysznic z regulowaną temperaturą. To jest wyzwanie z gatunku ekstremalnych. Na ten przykład od 3 dni nie miałem szansy się wykąpać, zmieniam tylko koszulki, wytrzepuję piach z włosów, myję zęby i zasuwam dalej razem z chłopakami. Ekstremalne jest wszystko – temperatura w dzień dochodzi do 36 stopni, do tego wiatr gorący który powoduje że czujemy się jak kurczaki w piekarniku z termoobiegiem. W nocy zjazd do 12-15 stopni i wiatr dla odmiany zimny, który obniża odczuwalną temperaturę. Śmierdzi wszystko, wiatr przewala puste butelki i wszelkiej maści śmieci. Siedzimy na stacji benzynowej, jakiej nie było nawet w PRL. Skąd się wzięliśmy wiecie z wczorajszego opisu. Strzelił nam rozrząd, na holu dotarliśmy do tej stacji (dzięki zacnej ekipie z Mitsubishi – dziękujemy). Lokalny żandarm zapewnił nas że najlepszy mechanik z Nawakszut zasuwa już do nas z niezbędnymi częściami – wymieniliśmy zdjęcia, gość zapewnia że ma dokładnie to czego potrzebujemy. Ok, całość ma kosztować 520 euro, niech jedzie.
This Is Africa (TIA) to hasło które zawsze trzeba mieć w głowie. Jeśli myślicie że coś pójdzie po europejsku – zawsze ze zdwojoną siłą dostaniecie po głowie. TIA rządzi. Mechanika nie było i nie było i nie było. W międzyczasie Latający Dywan do nas dotarł i przywiózł namiar na mechanika z lawetą który może nas ściągnąć 150 km do Nawakszut. Ok, dzwonimy do niego, ustalamy wszystko, ma być o 23:00. Bo minęło już kilka godzin, ja zdążyłem się przespać w hamaku w niedokończonym meczecie (cień jest nieoceniony), a Pyras rozkręcił wszystko co konieczne do wymiany wałka rozrządu. Jako że wiatr wieje mocno i niesie piaskowy pył – nie demontowaliśmy zbyt dużo, aby wrażliwe elementy były odkryte jak najkrócej.
Rozmawiamy z Polską, gdzie nasz przyjaciel Donat, jeden z najlepszych mechaników od Citroenów wszelkiego rocznika – udziela nam porad jak w warunkach polowych dokonać naprawy, jak co sprawdzić, etc.
Uzbrajamy się w wiedzę i siedzimy i siedzimy i czekamy. Stacja jest dramatyczna po prostu, a powoli robi się ciemno (ok. 20:00). Zaczynają pojawiać się różne auta, ludzie tutejsi robią różne interesy – ogólnie z sennego zadupia mamy tętniący nocnym życiem Orlen;-) Mechanik z obiecaną częścią pojawia się jak duch – znikąd. Już dawno przestaliśmy w niego wierzyć, a tu proszę. Jest z pomocnikiem, mają skrzynkę z narzędziami i niewiarygodnie skorodowany wałek. No dramat. Pyras jest o krok od tego aby zacząć go tłuc tym wałkiem, a gość wpiera że to idealna część. Ma wsparcie żandarma który go nam rekomendował, więc sytuacja jest taka sobie. Nieco przeciągamy rozmowy, próbując ich spławić, ale oczywiście trzeba zapłacić za podróż mechanika do nas. Ile to może kosztować? Zażądał 400 euro. Okazało się że on nie przyjechał autem, tylko autostopem i dlatego to tyle trwało. Na nasze oko, patrząc na zestaw narzędzi – mechanik z niego jak z koziej d… trąba. This Is Africa w całej okazałości.
Telefon do rajdowego fixera (bo na dodatek mamy z „mechanikiem” barierę językową na której tłumacz Google umiera) i on załatwia temat. Mamy dać 3500 lokalnych pieniędzy (40 lokalnych = 1 euro). Kosztowna podróż bez sensu… No ale nauka kosztuje. Siedzimy więc dalej, rozmyślamy o tym czy damy radę się naprawić czy nie. Wszystkie załogi są w Nawakszut, rano mają ruszać do granicy z Senegalem. Możemy sobie pozwolić na 24h opóźnienia i jeszcze damy radę dogonić stawkę. Jeśli opóźnienie będzie większe – już nie dogonimy.
O 23 przyjeżdża nasz mechanik – bez lawety. Opadają nam ręce. Nasz silnik nie działa, nie pracuje więc pompa układu hydraulicznego (napędzana od wałka rozrządu, a ten jest złamany w 2 miejscach). Takiego auta nie wolno holować, choć oczywiście w młodości nie takie rzeczy się robiło, tylko że teraz jesteśmy sporo starsi i mamy lepszą wyobraźnię;-) Do tego zazwyczaj holownikiem był doświadczony kierowca citroena a nie przypadkowy mechanik z Mauretanii. Nie mamy jednak innego wyjścia, hasło rajdu to Największa Afrykańska Przygoda więc ognia.
Robimy bardzo długi hol, wyciągamy krótkofalówki, Roju idzie do holownika z jedną, ja z Pyrasem do BX. Tłumaczymy człowiekowi że ma jechać max 30 km/h, wolno hamując i utrzymywać napiętą linę. Generalnie równie dobrze mogliśmy to tłumaczyć kozie na stacji. Gość zasuwa momentami 70 km/h, wyprzedzamy ciężarówki, w nocy, po ciemku. Zawieszenie nie działa, więc nasz prześwit to 5 cm do najniższego punktu, hamulce nie działają, więc tylko ręczny (w BX jest on na przód i dość skuteczny, ale zadziałanie wolniejsze bo sterowanie linkami). Na całe szczęście – droga jest niemal idealna – asfalt musieli położyć ze 2-3 lata temu. Gdyby to był ten co osiem lat temu – nie dalibyśmy rady. Linka regularnie się luzuje, bo pan zmienia biegi, zamiast jechać na jednym. Każde poluzowanie to po naszej stronie konieczność przyhamowania aby się napięła i konkretne szarpnięcie. Na szczęście mamy wspawany bardzo mocny uchwyt do holowania na taką sytuację. Oryginalny dawno by odpadł.
Co chwila krzyczymy wolniej, wolniej przez radio, czasem skutkuje. Najczęściej nie. Jechaliśmy tak ok. 150 km do warsztatu w Nawakszut – dotarliśmy siwi i spoceni ok. 3 w nocy. Organizator ostrzega w roadbooku że Mauretania niebezpieczna, nie jeździć w nocy, że uważać bo gwałcą, wycinają nerki i mordują i to podobno niekoniecznie w tej kolejności i takie tam atrakcje. Nooo, genialna rekomendacja. Nasz mechanik z kolei mówi że Mauretania to najbezpieczniejszy kraj Afryki. Zasadniczo mamy to gdzieś – montujemy stelaże i wieszamy hamaki. Auto stoi na ulicy przed jego warsztatem, a my idziemy spać. Co ma być to będzie – TIA. Spaliście kiedyś w hamaku na ulicy w obcym kraju? Doznanie dość ciekawe.
Rano budzi nas Latający Dywan, przyjechali, nakarmili, pogadaliśmy o opcjach i strategii. A potem się pożegnaliśmy – niech pędzą do mety – powodzenia chłopaki.
Pożegnanie o poranku
O 9:00 przybył nasz mechanik, otworzył zakład, wstawiliśmy Szatana i zaczęliśmy rozbiórkę góry silnika. Stan na chwilę obecną jest taki że mamy poprawną kompresję na wszystkich cylindrach (żeby nie było – to „pomiar” na wyczucie obracając wałem a nie manometrem) co budzi naszą nadzieję że wystarczy sam wałek. Odpalamy kontakty i szukamy takiego wałka. Udaje się go znaleźć, wszystko zamontować (co nas to kosztowało nerwów to nasze), całość złożyć i jedziemy! Samochód działa!
Ruszymy jutro wczesnym rankiem, bowiem, granica po nocy jest zamknięta. Czy uda nam się dogonić rajd? O tym już w następnym odcinku.
Linki do wszystkich części niezwykłych opowieści o wyprawie do Afryki:
Książkę autorstwa Piotra Biegały z kronikarskim zapisem wyprawy z 2016 roku Żukiem pobierzecie w formie ebooka lub znakomitego audiobooka na stronie Lezuk.pl.
Zastępca redaktora naczelnego. Autorka artykułów, testów, relacji z wydarzeń motoryzacyjnych, poszukiwaczka ciekawostek. Miłośniczka podróży a w szczególności wędrówek górskich.
Najnowsze komentarze